poniedziałek, 1 września 2014

One shot - Może i ja zapragnę stać się kiedyś nieśmiertelną.

Pora zdmuchnąć kurz z tego bloga. Jako że jest to shot o Romilii, dodaję go tu.
Jakubie, wiem, że miało być na wczoraj, w rocznicę wstawienia prologu Normalnej, ale nie zdążyłam. Cóż, życzę Ci jeszcze raz wszystkiego najlepszego. Może shot nie jest najdłuższy i najpiękniejszy, ale jest.

Sto lat, Romi! Minął rok od stworzenia Twojej historii.


One-shot 

Może i ja zapragnę stać się kiedyś nieśmiertelną

Uśmiechnęłam się do chłopców, pokazując zęby ozdobione aparatem z niebieskimi fragmentami. Niespecjalnie przeszkadzało mi, że muszę nosić w ustach metalowy drut. Niestety, idealni nieprawdziwi nie potrafili pojąć potrzeby noszenia tego „dziadostwa”, jak to ujął Nick. Wolałam jednak wysłuchiwać ich gadania, niż cierpień na krzywy zgryz.
Postanowiłam pokazać zakochańcom życie poza Ash Dale, bo - jak się okazało - Ci nigdy nie opuścili miasta nieprawdziwych. Co prawda ludzkie osady niczym się nie różniły, lecz czułam potrzebę zabrania ich do Red Dolls. Poza tym dawno nie byłam z nimi sam na sam, coraz rzadziej spędzaliśmy popołudnia na zabawie. Zaczęłam studia i jeździłam na zajęcia. Max znalazł pracę, a że zamieszkaliśmy razem, musiałam zadbać o niego, gdy wracam do domu po pracy. Czas uciekał tak szybko, jakby goniła go burza, wcale nie myślał o innych. Pieprzony egoista.
- Nie widzę w tym nic wyjątkowego - rzucił Nick, tak jak dawniej przyjmując postawę luzaka. Rozłożył się wygodnie, po czym zdmuchnął włosy z oczu. - Pasy mi się wrzynają.
- Przytyłeś - odparłam jednocześnie z Julianem, który zajął miejsce pasażera z przodu.
Moja przyjaźń z chłopcami była niesamowita. Nie chodziło o sam fakt, iż obaj potrafili zmieniać się w zwierzęta, ale o to, jak wykorzystywali ową umiejętność. Nie raz i nie dwa Nicodemus przybiegał pod nasz dom i miauczał, dopóki nie wpuściłam go do środka. Uwielbiał hasać pod postacią kota, a jak ktoś okazywał mu czułości, potrafił przetrwać w takim stanie cały dzień. Zaprzyjaźnił się z Carmen - kotką mamy.
Dlaczego mama nazwała kota swoim imieniem? Już wyjaśniam! Kiedy zwierzak nie posiadał jeszcze imienia i wołało się ją "kicia", ta chowała się po szafach i ani śniła wychodzić. Tata odkrył jednak, że zawsze, kiedy woła Carmen, kotka wynurza się z ukrycia, czekając na jedzenie. Od tamtej pory kocur nosi imię mamy.
Szczerze? Wiele się zmieniło przez sześć lat. Czasem myślałam, iż moje życie zatrzyma się i pozostanę młoda już na zawsze. Niestety, o tym mogłam jedynie pomarzyć, bo proszenie Antonia o zostanie wampirem nie należało do właściwych. Nie, nie bałam się, lecz chciałam założyć rodzinę, a wampirzyce dzieci mieć nie mogą. W kółko powtarzałam Maxowi, że chcę córeczkę i synka, najlepiej, by nie różnili się za bardzo wiekiem. On komentował to machnięciem ręki oraz uniesieniem kącików ust. Oboje czekaliśmy na odpowiedni moment.
- Ciekaw jestem, jakie atrakcje przygotowałaś, Romi - powiedział Nick, mrużąc złote oczy. Z biegiem czasu przestałam dostrzegać ich ludzki kolor. - Mam nadzieję, że nie rzucisz nas na pożarcie aligatorom.
- Jakby w Red były aligatory, studiowałabym teraz weterynarię, nie informatykę - odpowiedziałam, kręcąc głową. - Mieszkałam kiedyś w naprawdę niewielkiej osadzie.
Minęliśmy drogowskaz z nazwą "Red Dolls". Pamiętając dokładnie każdy zaułek, wykręciłam w stronę parkingu pod jednym z bloków. Mieszkał tam kiedyś Max. Często graliśmy do późna w gry, a kiedy jego mama wracała i dostrzegała mnie - rozczochraną od bójki o ostatniego orzechowego chrupka - wyobrażała sobie niestworzone rzeczy i odwoziła do domu. Nie wiedziałam, czy się cieszyć z darmowej podwózki, czy współczuć, bo narobiłam kłopotów. 
Wysiedliśmy. Podeszwy podniszczonych trampków uderzyły o szary, popękany chodnik. Nozdrza wypełnił mi zapach akacji, która rosła przy jednej z ławek. Znów wyszczerzyłam się w uśmiechu, chcąc dać upust radości. Stałam tu po raz pierwszy od ponad sześciu lat.
Pod blokiem siedziała dziewczyna ze słuchawkami w uszach. Ubrana w nienagannie wyprasowany sweterek oraz plisowaną spódniczkę wystukiwała niewielkim obcasikiem rytm piosenki. Jakież było moje zdziwienie, gdy dokładnie przyjrzałam się jej twarzy i rozpoznałam dawną znajomą.
- Moment! - wykrzyknęłam, otwierając oczy tak szeroko, że myślałam, iż postanowią opuścić oczodoły.
Dziewczyna zdjęła słuchawki, rozglądając się w zaskoczeniu. Pewnie odkąd opuściłam Red, nikt nie darł się bez powodu. Miasteczko należało do miejsc cichych i spokojnych i tylko płacz małych dzieci mącił tę sielankę dla uszu. Wzrok Moment jednak szybko odnalazł źródło hałasu i w oczach byłej punkówy pojawił się błysk zrozumienia.
- Cholerny rudzielcu! - wydarła się, wstając i rzucając mi się na szyję. - Myślałam, że cię zabili. Jak śmiałaś wystawić moją sentymentalność na taką próbę!
Zaczęła płakać, łzy moczyły jej policzki, a ja mogłam tylko stać i gładzić plecy biednej Stefanii.
Obserwatorzy owego wydarzenia wydawali się nie tyle poruszeni, o ile rozbawieni zaistniałą sytuacją. Ich twarze wykrzywiały dwa ironiczne, złośliwe uśmieszki. Szczerze to nie wyobrażałam sobie, by ta parka potrafiła choćby udawać wzruszenie. Najzwyczajniej w świecie chichrali się, stojąc przy aucie.
- Naprawdę trudno było wciąż kojarzyć cię z tym domem - wyszeptała, odsuwając się na odległość ramion. - Z każdym rokiem coraz rzadziej go mijałam, a teraz, gdy został sprzedany nowej rodzinie, nie dostrzegam w oknie cieni Carmen i Philipa.
W dniu wyjazdu Moment złożyła mi obietnicę. Rzekła, że choćby nie wie, co się stanie, do mojego ponownego przyjazdu do Red stare mieszkanie przypominać jej będzie tylko o mojej rodzinie. Niestety, pusty dom nie wygląda elegancko i łatwo znaleźć kupca. Kiedy dowiedziałam się, iż mama wszystko odsprzedaje miastu, bo nie możemy czekać z wyprowadzką na chętnego, zasmuciłam się.
- Teraz już nie muszę trzymać się tego postanowienia. - Wypuściła powietrze ustami, a następnie się uśmiechnęła.
- Gołąbeczki drogie - wtrącił się nagle Nick, uwieszając na moim ramieniu. Zerknęłam na niego, unosząc brew. - Wiem, że chcecie powspominać stare, dawne czasy, jednak chciałbym zwiedzić to cudowne miejsce. – Przybliżył się do Stefanii, ujął dłoń dziewczyny i złożył delikatny pocałunek na jej wierzchu, nie odrywając swoich złotych oczu od rozszerzających się źrenic Moment. – Jeśli chcesz, możesz się do nas przyłączyć.
Może mi się zdawało, ale Julian stojący jakieś trzy metry obok prychnął z rozbawienia. Tak, Nick z każdym dniem stawał się coraz większym podrywaczem. Kiedy próbował uwieść mnie, nie posuwał się do takich powitań i nie używał słów, których użyć nie chciał. Nick po prostu uwielbiał pokazywać, że homoseksualiści niczym nie różnią się od mężczyzn heteroseksualnych i również mogą podbijać kobiece serca, a nawet robią to lepiej niż ich przyszli partnerzy. Jul pozwalał mu na to chyba tylko dlatego, że gdyby nie dziewczęta, zacząłby próbować szczęścia wśród chłopców.
- Etto… - Po raz pierwszy widziałam, by Moment zabrakło języka w buzi. – To znaczy… Ja…
- Ona ma inne plany, głupku. – Pociągnęłam go za rękaw bluzki. Mimowolnie musiał iść za mną, bo choć próbował się wyrwać, nie dałam mu szansy. – Na razie, Moment! – krzyknęłam na pożegnanie. Nie chciałam robić tego w tak gwałtowny sposób, lecz bałam się o serce starej przyjaciółki.
- Cześć, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy! – wrzasnął Nick, a na końcu wyrwało mu się głośne, kocie „miau”. Kury z sąsiedniego domu wydały z siebie pisk przerażenia i poczęły chować się do bezpiecznego kurnika. Nick przybrał za to przepraszającą minę i dopiero wtedy go puściłam.
Niestety, dalsza droga została przerwana przez zazdrość. Julian pochwycił Nicka w momencie, gdy został wyswobodzony z moich łapsk. Jedną rękę położył mu na talii, drugą zaś złapał za brodę, po czym obdarzył namiętnym, długim i na pewno zbyt intymnym pocałunkiem. Przynajmniej jak na moje standardy. Wiele razy widziałam jednak, jak chłopcy okazują sobie uczucia w ten lub nawet bardziej… hm, niestosowny sposób. Potrafili robić sobie malinki w mojej obecności, lizać się po szyjach, a i Nick nie raz i nie dwa nieświadomie jęknął podczas pocałunków. Przyzwyczaiłam się.
- Te, zakochańce, chcecie zobaczyć aligatory czy nie?
Na słowo „aligatory” Nick wyrwał się z objęć swojego chłopaka, splótł z nim palce i pokiwał na znak gotowości do dalszego spaceru. Kilka starszych pań patrzyło w naszą stronę z niemałym zdziwieniem. Kobieta podporządkowała sobie dwójkę buntujących się nastolatków, hah.
Znałam Red Dolls tak dobrze jak nikt inny. Owszem, czasem zdarzało mi się pobłądzić, lecz nie wtedy, gdy wiedziałam, dokąd zmierzam. W sumie dopiero na widok Moment zdałam sobie sprawę, czym chciałabym się podzielić z dwójką nieprawdziwych.
Poprowadziłam chłopców w stronę lasu. Kiedy przekroczyliśmy linię drzew, Jul westchnął, czując zapewnie jakiegoś lisa w oddali. Nawet w Ash Dale niewiele tych rudych stworzeń hasało po polanach, a on uwielbiał integrować się z dzikimi osobnikami. Może chciał na zawsze zostać zwierzęciem? Licho wie, choć wątpię, bo nie zostawiłby Nicka.
Coraz bardziej zapuszczaliśmy się w głąb, drzewa na przemian rosły gęsto lub rzadko, co jakiś czas mijaliśmy mrowisko. Jakaś wiewiórka przestraszyła się zapachu Nicka i biedny chłopak dostał żołędziem w głowę, a następnie przemienił się i zaczął gonić rudzielca. Kiedy wrócił, trzymając ją w rękach, uśmiechnął się i powiedział:
- Gdybyś to była ty, już dawno byłabyś zgwałcona.
Zrobiłam zdziwioną minę, gdyż po raz pierwszy z jego ust padły tak poważne słowa. Nie blefował. Postanowiłam sobie zapamiętać, by nie rzucać w zmiennokształtnego powidłami od mamy.
- Czuję wodę – wymamrotał Jul i już po chwili stał przede mną lis. Wystraszyłabym się, gdybym nie wiedziała prawdy o tej dwójce. Cieszyłam się, że zaufali mi na tyle, by przyznać się do swoich umiejętności.
Julian wyrwał się do przodu, a ja za nim. Nick otrząsnął się z opóźnieniem, lecz szybko nas dogonił, miaucząc przeciągle. W ten oto sposób przy rzece znaleźliśmy się w ciągu minuty.
Chłopcy od razu wskoczyli do wody i zaczęli chlapać nią wszędzie. Zwierzęce instynkty i dziecinność czasem brały nad nimi górę i zachowywali się właśnie w ten sposób – jakby po raz pierwszy zetknęli się z takim miejscem. A przecież w Ash Dale również płynęła rzeka i z całą pewnością nieraz się w niej pluskali pod postacią zwierząt.
Przysiadłam na oddalonym o kawałek kamieniu i przyglądałam się im z uśmiechem. Zazdrościłam im pogody ducha, młodości i nieuzasadnionej radości.

Kto wie, może i ja zapragnę stać się kiedyś nieśmiertelną?

3 komentarze:

  1. Z prawdziwą przyjemnością przebrnęłam przez twoje opowiadanie :)
    Które to wciągnęło mnie w całości, a to sprawiło, że aż zacieram rączki z niecierpliwości, aby zabrać się za twoje inne blogi. Wspomnę jednak, że trochę mi szkoda biednego Valentine. No i podziwiam samą Romi, za jej wielgachną dobroć, a jednak szkoda, że nie jest w parze z Valentine, gdyż dobrze by się dopełniali. Wiem, wiem, że Romi ma Maxa.
    Duet Nicka i Juliana lekko mnie zaskoczył, gdy dowiedziałam się, że są parą. Nie jestem na szczęście rasistką, a gdy wzdychając, uśmiechałam się pod nosem jak głupia, w chwilach ich napływu czułości uświadomiłam to sobie w całej okazałości.
    No i poza niesamowitymi bohaterami, gdzie każdemu nadałaś jakiś niepowtarzalny charakter, dochodzi również wyśmienity opis uczuć bohaterki jak i krótkie, ale niezwykle stymulujące na moją wyobraźnie opisy postaci czy miejsc.
    Genialne.
    Czego chcieć więcej?
    P.S.
    Mam nadzieje, że nie pogniewasz się, gdy dodam twoje blogi do swoich linków ^^
    Pozdrawiam i niedługo się odezwę na twym innym blogu, gdzie od teraz zostanę stałą czytelniczką (już się mnie niestety tak szybko nie pozbędziesz).

    life-of-heros.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń