sobota, 23 listopada 2013

Rozdział VII

Rozdział Siódmy - Wschód i Zachód

     Obudził mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Otworzyłam oczy tak gwałtownie, że zakuło mnie poranne słońce. Zakryłam twarz kołdrą, przeklinając pod nosem swoją głupotę oraz gości, którzy śmieli wtargnąć na Mój teren o tak wczesnej porze. A przynajmniej mi się wydawało, że dochodzi ledwo szósta rano. Tak naprawdę zegarek w telefonie wskazywał ósmą pięć.
     Wyskoczyłam z pościeli i niemal biegiem opuściłam swój pokój. Stanęłam przy barierce na górze i wychyliłam się, aby mieć dobry widok na drzwi wejściowe. Zawsze tak robiłam, kiedy przychodzili goście, lecz nie miałam na sobie odpowiedniego stroju na wyjście przed ludzi. Plusem było, iż ten dom został zbudowany niemal tak samo jak nasz stary.
     W drzwiach stało małżeństwo, poznałam to po obrączkach. Kobieta miała jasne, miodowozłote włosy i wyglądała jak typowa amerykanka. Mężczyzna zaś - a muszę przyznać, iż wyglądał naprawdę elegancko - najwyraźniej był pochodzenia azjatyckiego. Miał te rysy twarzy, które posiadają tylko ludzie z tamtych stron oraz brązowe, głębokie oczy. Ciepły uśmiech, skierowany do Carmen z idealnym kokiem, sprawiał wrażenie tak bardzo szczerego... A za nimi dostrzegłam Juliana, który stał, trzymając ręce w kieszeniach.
     Pewnie zbiegłabym po schodach i jak najprawdziwsze dziecko z ciekawością przysłuchiwałam się rozmowie. Lubiłam witać gości, lecz uniemożliwiał mi to strój. W piżamie do ludzi? Lekka przesada i wstyd, a z czerwonymi policzkami wyglądam odrobinę dziwnie. Chociaż nie, dziwnie to odrobinę złe słowo. Wyglądam zabawnie.
     Wróciłam się do pokoju, wyjęłam z szafy białą, wyprasowaną przez mamę bluzkę z kołnierzem, zauważając przy okazji szkolny mundurek, który od następnego dnia miałam nosić. Do tego wzięłam ciemną, plisowaną spódniczkę i białe rajstopy z czarnym wzorem kociego pyszczka. Prezent od Briget. Podreptałam do łazienki, gdzie szybciutko wzięłam prysznic i ubrałam się, jednocześnie szczotkując posklejane po nocy rude kosmyki.
     Kiedy zbiegałam po schodach, Carmen, Philip i Daniel właśnie wychodzili. Ich nienaganna elegancja czasami mnie irytowała, jednak jako ludzie wierzący chcieli oddać poprzez swój strój cześć Bogu.
     - Kochanie, wychodzimy do kościoła, zrób sobie coś do jedzenia - oznajmiła Carmen, obdarowując mnie buziakiem w policzek. - Msza będzie trwała coś około godziny, skończy się około dziesiątej.
     - Mamo, umówiłam się z chłopakiem z sąsiedztwa, Julianem. Ma mi pokazać miasto - wyjaśniłam.
     Carmen uśmiechnęła się do mnie promiennie. Jakby podejrzewała, że będę aż tak wściekła, iż z nikim się nie zakumpluję. To jednak niemożliwe - moja zbyt przyjazna osobowość zawsze brała górę i żywiłam do wszystkich pozytywne emocje. Tak, otwarta na nowe znajomości Romi znów zaczyna działać. A tak naprawdę nie potrafiłam odmówić Julianowi
     - Tak więc jeśli zobaczysz mnie w pobliżu kościoła, to jestem tam w konkretnym celu.
     Carmen wyszła, a ja przyrządziłam sobie jajecznicę. Odpalając gaz patrzyłam, jak samochód odjeżdża z podjazdu. Już po chwili zniknął za zakrętem, lecz wciąż miałam przed oczami jego nieskazitelną biel.
     Postanowiłam postępować tak, jak robiłam to w Red. Po zjedzeniu śniadania rozłożyłam się na kanapie przed telewizorem i zaczęłam oglądać seriale. Leciała właśnie powtórka „Plotkary”.
     Dziwił mnie fakt, że czułam się tak swobodnie. Było to zupełnie nowe miejsce, a ja zachowywałam się jak gdyby nigdy nic. Wypełniał mnie spokój, a łańcuszek z czarnym turmalinem ciążył na mojej szyi i emanował zimnem. Wiedziałam, iż w jakiś niewytłumaczalny sposób chroni mnie, więc mogę spokojnie spacerować ulicami Ash Dale. Nie to, żebym wierzyła w te brednie o demonach albo coś, nic z tych rzeczy! Kamień najzwyczajniej dodawał mi odwagi.
     Jakieś pięć minut po dziewiątej wyłączyłam telewizor. Umyłam zęby, spakowałam w torebkę trochę kasy, włożyłam sweterek oraz buty i, zamykając drzwi, wyszłam z domu.
     Już tu, na podjeździe, dało się zauważyć, że jesień w Ash Dale wygląda inaczej niż w reszcie Stanów. Mimo pięknej pogody i wysokiej temperatury liście traciły swój zielony kolor i spadały na ziemię, tworząc tym samym wielobarwny dywan w ciepłych odcieniach takich jak czerwień czy pomarańcz. Przypominało to trochę ciszę przed burzą. I mam na myśli prawdziwą burzę - zjawisko atmosferyczne pełne deszczu, piorunów oraz grzmotów. Cóż strasznego i rzadko spotykanego w Red Dolls.
     Szłam chodnikiem, słuchając moich ukochanych zespołów. Może nie wyglądałam, ale uwielbiałam japońskich wykonawców, zwłaszcza tych rockowkch, posiadających pazur i ciekawą barwę głosu. Zawsze ciekawił mnie ten kraj, jego kultura. Zaraziłam tym Briget, która po zapoznaniu się z azjatyckimi stylami zaczęła twierdzić, iż idealna byłaby ze mnie doll. Albo ulzzang. Osobiście wolałam być sobą, nosić to, co mi się podobało i nie iść za radami innych, choć jej zdanie bardzo ceniłam.
     Po trzecim zakręcie w oddali zobaczyłam kościół. Był to potężny budynek z wysoko usytuowaną dzwonnicą, wciąż drewnianymi ścianami. Na pierwszy rzut oka widać było, że człowiek do tego miejsca przychodzi po to, aby się modlić, nie podziwiać pozłacane gabloty, jak to bywało w naszym małym Red Dolls. Mimo jego wielkości, kościół wyglądał jak tysiąc dolców.
     Do muru, odgradzającego kościół od ulicy, została przymocowana drewniana ławeczka. Usiadłam na niej, wyjmując słuchawki. Podniosłam głowę i przyglądałam się błękitnemu niebu. Usiane było prawie przeźroczystymi, białymi obłoczkami, które tworzy piękną kompozycję. Zastanawiałam się, czy tam naprawdę ktoś jest? A może to po prostu głupie bajki, mające na celu przestraszenie ludzi i zmuszenie ich do wiary? Nie wiedziałam, a snucie tez na takie poważne tematy nie leżało w moim zwyczaju.
     Patrzyłam na swoje buty przez dłuższą chwilę, aż nie padł na nie cień wysokiej, smukłej sylwetki Juliana, którego rozpoznałam dopiero po zasłonięciu oczu przed rażącym słońcem
     - Dzień dobry - przywitał się, przywołując uśmiech.
     - Cześć - odpowiedziałam, wstając z ławki.
     Wiecie, jak dziwnie jest być niską? Ludzie uważają cię za słodką i uroczą, biorą za dziecko i nie traktują poważnie. Kiedy przydarzy ci się coś zabawnego, wszyscy śmieją się podwójnie, nawet ze złej odmiany rzeczownika, co zdarzało się połowie mojej klasy. Ale nie, no bo najlepiej znaleźć sobie ofiarę. W jednej chwili byłam przez wszystkich kochana, w drugiej obrzucana obelgami. A to wszystko przez wzrost i słodycz, które nie pozwały mi pyskować do rówieśników.
     - To co, idziemy? - Julian odwrócił się do mnie plecami i włożył na nos przeciwsłoneczne okulary. Znów zobaczyłam tego lisa na nadgarstku. Wyglądał majestatycznie.
     Stanęłam obok niego, kiwnęłam na znak zgody, po czym ruszyliśmy.
     Julian prowadził mnie stronę centrum. Mijaliśmy niemal identyczne domki, różniące się jedynie kolorem, ale i tak było tu ich tylko trzy. Czerwony, żółty, niebieski. Dachy zostały wyłożone brązową dachówką, wszystko zdawało się mieć własne prawo i rytm.
     - Tu jest biblioteka. - Chłopak wskazał palcem na ogromny, biały budynek, przed którym się zatrzymaliśmy. Przypominał pałac z tymi srebrnymi framugami przy drzwiach oraz oknach. Owe wrażenie potęgowały wieżyczki i ich spiczaste dachy. Ogromny, majestatyczny. - Są w nim wszystkie książki, które kiedyś ktoś w Ash Dale przeczytał. Zwykle się je tu oddaje.
     - No to pewnie ładny zbiór tu macie. - Uśmiechnęłam się na samą myśl o starych, pożółkłych kartkach, zapachu kurzu i dawno nieprzeglądanych, opasłych tomiskach.
     - Bracia i Siostry bywają tu dość często - dodał, a ja parsknęłam śmiechem, na co ściągnął brwi. - Co cię tak bawi, panno Turtle?
     - Módlmy się Bracia i Siostry - wyrecytowałam, naśladując głos księdza z czasów mojej komunii. Miał okrągły brzuch i był czarnoskóry. Niektóre dzieci mówiły, iż to przebrana kobieta.
     - To nie jest zabawne. Co poradzę, że tak właśnie się nazywamy? - Pokręcił głową z irytacją i ruszył dalej, ja za nim. No tak, to nie jego wina, nie on wymyślał nazwy.
     - Przepraszam. Opowiesz mi coś więcej o tych waszych szkołach? - Zauważyłam, że Julian lubił rozmawiać o obu placówkach. Czyżby pod tą zewnętrzną warstwą przystojnego chłopca czaił się kujon? Nie miałam oczywiście nic przeciwko, po prostu wydało mi się to dziwne.
     - Kiedyś pośrodku Ash Dale znajdowała się szkoła zwana Słońcem. Ludzie nazywali ją tak, ponieważ stała w centrum miasta, zupełnie jak Słońce w naszym układzie. Uczniowie żyli ze sobą w ładzie i spokoju, nauczyciele nie zgłaszali ani jednej negatywnej uwagi. Ale potem coś się zmieniło. Zaczęły krążyć plotki, iż do placówki uczęszczają demony, a że było to dość dawno, wszyscy zaczynali wierzyć. Szkoła opustoszała, zamiast niej stworzono dwie nowe na różnych krańcach miasta. Po dwóch albo trzech latach zauważono, iż słońce rano wstaje tuż za jedną z nich, zachodzi zaś za drugą. W południe góruje zaś nad opustoszałym budynkiem, dzięki czemu ludzie nie obawiają się tego miejsca. I tak powstały szkoły o nazwie Wschód oraz Zachód. Są to gimnazja połączone z liceum. Co prawda jest jeszcze jedna placówka, nazywają ją Księżycową, lecz uczęszcza tam elita.
     - Jej - powiedziałam, kilka razy mrugając. - A ja całe życie spędziłam w nudnych, szarych szkołach bez historii. - Pokręciłam głową i ułożyłam dłonie na biodrach. - Nie fair.
     Julian zaśmiał się, ale nie powiedział nic. Zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdyby się tu urodziła. Jak układałyby się moje relacje z innymi ludźmi? Czy tak bardzo przeżywałabym rozstanie z bratem? Co prawda wiedziałam, iż sobie poradzę, ale... To mi nie odpowiadało.
     - A to jest Zachód - oznajmił Julian, zatrzymując się. Zamyślona wpadłam na niego, po czym poprawiłam spódniczkę i spojrzałam we wskazaną stronę.

5 komentarzy:

  1. Już nie mogę się doczekać opisu szkoły! *u*
    I te różne tajemnice, a także demony.!
    Chcę więcej!
    Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału.

    ~ Weny ~

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz co? Podziwiam Cię. Nigdy nie spotkałam się z blogiem, który choćby trochę nawiązywał do religii, kościoła. Musiałaś mieć niesamowitą odwagę decydując się na umieszczenie tego wątku w opowiadaniu. Może dla Ciebie nie jest to nic dziwnego czy trudnego, ale mi samej ciężko byłoby się odważyć na taki krok. Dlatego właśnie podziwiam Cię. :)
    Budujesz wspaniałe opisy. Zwykłe czynności potrafisz ukazać w niezwykle interesującym świetle. Dbasz o każdy szczegół, co sprawia, że całość zachwyca. *.*
    Jestem strasznie ciekawa dalszych wydarzeń!
    Większych błędów się nie dopatrzyłam, może jedną literówkę.
    Buziaki,
    Mystery :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, jeśli chodzi o wątek wiary, to sama przeżywam w tej chwili rozłam, nie wiem, co mam myśleć, może dlatego o tym piszę. Romi jest stworzona na moje podobieństwo, a przynajmniej z charakteru, a tworząc rozdział przelewam to, co w danej chwili czuję.
      Cieszę się, że podobają Ci się moje opisy! Według mnie mogłyby być jeszcze lepsze, jednak czasami brakuje mi słów, którymi chcę przedstawić to, co widzę w głowie.
      I dziękuję za to, że jesteś moją czytelniczką <3

      Usuń
  3. Szkoda, że rozdział krótki i zakończony w takim momencie... chętnie jeszcze bym poczytała dalej. Mam nadzieję, że następny rozdział dodasz szybciej, niż poprzednie. Bardzo podoba mi się twój . Moim zdaniem byłabyś dobrą pisarką. Jak mało kto pamiętasz o opisach, i to nie takich na dwa zdania, ale rozbudowanych i sprawiających, że opisywane zjawisko pojawia mi się przed oczami, wyraźnie go widzę.
    Tylko wciąż czekam zniecierpliwiona na wyjaśnienie tego dziwnego spotkania z tym chłopakiem jeszcze przed wyjazdem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, ma zaledwie trzy strony w wordzie, ale postaram się na panienki życzenie ósmy rozdział napisać nieco dłuższy.
      Co do opisów - staram się jak mogę, choć i z nimi bywa czasem krucho. Kiedy czytam rozdział po raz piąty bądź szósty, zauważam, co wypadałoby jeszcze opisać.
      Co do spotkania: wszystko w swoim czasie. Musisz zebrać zapasy cierpliwości ;)

      Usuń