sobota, 29 marca 2014

Rozdział XVIII

Rozdział Osiemnasty - Czasem wystarczy zwykła rozmowa. 

     - To nie jestem ja, Valentine - wykrzyknęłam, podnosząc się z ziemi. Wyglądał na przybitego. - Rozumiem, że ją kochałeś, ale nie ma czegoś takiego jak reinkarnacja.
     - Kiedy ciało umiera, dusza ulatuje i szuka kolejnego obiektu, w którym mogłaby się schować. Dusza Christine wybrała sobie ciebie.
     Roześmiałam się jak szaleniec. Coś podobnego do wroniego skrzeczenia wydostało się z mojego gardła. Złapałam się za brzuch i upadłabym, gdyby nie podtrzymała mnie ręka czarownika. Nie czekając na jakąkolwiek reakcję chłopaka, uderzyłam go w twarz. Było to tak mocne uderzenie, że usłyszałam odgłos skóry uderzanej o skórę.
     - Mam serdecznie dość siedzenia w tym lesie, oglądania twojej twarzy, słuchania tych radośnie śpiewających ptaszków! Wychodzę stąd, słyszysz? Wychodzę.
    Wykrzyczałam to tak głośno, że zdarłam sobie gardło. Czułam jak drapie, piecze. Jakby ktoś lał spirytus na otwartą ranę, mimo iż tylko przełykałam ślinę. Valentine tylko stał oniemiały całą sytuacją. Nie wiedział, co chcę zrobić.
     Sięgnęłam do klamki i nagle... Nie, to nie było takie wcale „ nagle”, tworzenie napięcia nigdy nie leżało po stronie moich zalet. Nim pociągnęłam za gałkę, spojrzałam na czarownika, a wtedy drzwi same się otworzyły i do środka wparadował Julian. Ubłocony, rozczochrany, spocony Julian. Rozejrzał się dookoła, a kiedy zauważył mnie, otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
     - Co... Romi... Co... - wyjąkał, a następnie przesunął wzrokiem po całym przedpokoju. Valentine rozpłynął się w powietrzu, znikł jak płatek śniegu, który dotknął ludzkiej dłoni. - Romi!
     Słysząc jego głos, mimowolnie się uśmiechnęłam. Wyrażał troskę i przywiązanie. Był moim przyjacielem, nowym, prawdziwym przyjacielem. Spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek. Osunęłam się na ziemię, tracąc przytomność.

    ***

     Zimno. Lodowato. Czy wciąż mam swoje nogi i ręce? Czy wciąż mogę mówić?
     Pustka i jaskrawe promienie słońca próbujące ogrzać moje ciało. Bez skutku.
     - Romilio. - Głos dochodził z daleka, z bardzo daleka. Zamglony i zniekształcony, jednak wciąż delikatny. Czułam, jakby przeczesywał palcami rude kosmyki włosów. - Wiem, że mnie słyszysz.
     Słyszałam Oczywiście. Chyba nie mogli odebrać mi wszystkiego. Ale nie mogłam się poruszyć, nie mogła  się odezwać, to tak bardzo boli. Chciałam znów być sobą, chciałam wrócić do Red Dolls i zapomnieć o tym przeklętym miejscu.
     - Valentine ma dosyć wiecznego życia - wyszeptała, a słowa łaskotały moje uszy. - Będziesz musiała mu wybrać karę. Możesz go wygnać, zabić, zrobić z nim cokolwiek. Odebrać moc także.
    Valetine nie chce stracić mocy, pomyślałam.
     - Nie, nie chce. To jedyna rzecz, dzięki której pozostanie przy rodzinie. Każ odebrać mu nieśmiertelność, Romilio.
      ***

    Obudziłam się ze strasznym bólem głowy, jakby ktoś złapał wiertarkę i bawił się w mocowanie wkrętów. Złapałam pierwszy świadomy oddech i wiedziałam, że już nie jestem w lesie. Powietrze tu pachniało sterylnie i czysto. Odór środków czyszczących unosił się i dochodził do nozdrzy w zadziwiająco szybkim tempie. Zakasłałam kilka razy, po czym powoli, z obawą, podniosłam powieki.
    Uderzyło mnie jaskrawe światło, musiałam zmrużyć oczy. Jednak po kilku chwilach przywykłam. Tym, co mnie zaskoczyło był fakt, iż wszystko jest rozmazane i takie mało barwne. Czyżby ktoś zabrał kolory? Carmen czytała mi kiedyś bajkę o artyście, któremu zakazano malować. W przypływie buntu ukradł barwy z całego miasteczka i stworzył jego idealną, miniaturową kopię. O tamtej pory mieszkańcy mogli podziwiać piękne widoki tylko dzięki niemu.
     Teraz, po kilku latach, historia ta wydała mi się prawdziwa. Jeśli ktoś daje nam zasady, czegoś zabrania i dyktuje własne warunki, chcemy się zemścić. W przypływie emocji robimy na odwrót. Zakazano mi kiedyś śpiewać w szkolnym chórze ze względu na zbyt napięty grafik. Podłączyłam mikrofon do głośnika i śpiewałam podczas przerwy. Co prawda dostałam naganę i wzywano rodziców, ale czułam się dobrze. Pokazałam, że nie mogą mną rządzić.
     Rozejrzałam się dookoła. Spokojna twarz Philipa, zatroskana Carmen, Daniel stojący twarzą w stronę okna. Obok niego dostrzegłam również zarysy innych postaci - Maxa, Juliana, Briget (co z początku przyjęłam niespokojnie) oraz nieznana mi dziewczyna. Patrzyła na mojego brata z odrazą. 
     - Obudziła się! - pisnęła mama i wszyscy zgromadzili się wokół łóżka.
     Patrzyłam na swoich przyjaciół. Mieli niewyraźne twarze, rozmazane kontury. Nawet jak mrużyłam oczy, za wiele nie dostrzegałam.
     - W takim razie nie jestem potrzebna - odezwała się nieznajoma. Brzmiała młodo, lecz jednocześnie chłodno i władczo. Wiedziała o swojej władzy, prawdopodobnie. - Żegnam.
     - Poczekaj - powiedziałam, podnosząc się do siadu. Bolały mnie ramiona, dłonie, szyja, plecy, wszystko.
     Podążająca ku drzwiom dziewczyna zatrzymała się i odwróciła się.
     - Tak?
     - W porządku, wysłucham twojej prośby.
    Dobra z niej była aktorka. Ten sam głos słyszałam w próżni. Niezwykłość ciemnowłosej dostrzegało się na pierwszy rzut oka, poza tym tak szybko chciała opuścić salę. Nawet jeśli ktoś nie lubi ckliwych, rodzinnych scen zapytałby, jak się druga osoba czuje.
     Ona tylko się uśmiechnęła z wdzięcznością i wyszła.
     - Gdzie jesteśmy? - zwróciłam się do Carmen, która omal nie płakała ze szczęścia.
     - W szpitalu. Spałaś ponad dwa dni - odpowiedziała.
     - Jak to ja. - Wysiliłam się na pokrzepiający uśmiech. – Zawsze lubiłam siedzieć do późna w łóżku, nie pamiętasz? – Przechyliłam głowę i zmrużyłam oczy. – Kiedy Daniel wstawał wcześnie rano, mnie ściągaliście z łóżka siłą. Haha, ciekawe, czy ktoś wiedział, że właśnie tak będzie.
     Właśnie, ciekawe. Może moja biologiczna matka mnie porzuciła, bo wiedziała jaką kobietą się stanę. Może nie chciała mieć problemów, więc pozbyła się ich zawczasu? A może po prostu nie chciała mieć dzieci.
     Pragnęłam dowiedzieć się, kto mnie urodził, czyje geny mam w sobie. Czy oczy są niebieskie po mamie? A może jednak po tacie? Niski wzrost po babci czy dziadku? Pytania zaczęły pojawiać się w mojej głowie, przedstawiały swoje niepewności, a potem nikły, robiąc miejsce dla kolejnych. Ścisnęłam dłonie w pięści, chowając je pod kołdrą. Nikt nie mógł wiedzieć. Nikt.
     - Briget! – wykrzyknęłam po chwili i, nie zwracając uwagi na ból, ześlizgnęłam się z łóżka i rzuciłam przyjaciółce na szyję. Zapach fiołków zastąpił całą resztę. Czułam się dobrze, kiedy ta ściskała mnie w pasie, podtrzymując, bym nie upadła.
     Dziewczyna się zmieniła. Znikły długie blond fale, których zazdrościła jej cała szkoła. Krótka fryzurka nadała jej dojrzałości i pewnego rodzaju uroku. Nie widziałam już tej samej, roztrzepanej małolaty, lecz pewną siebie, poważną kobietę. Wpatrywała się we mnie z tęsknotą, a potem, jakby to miało pomóc, pocałowała w czoło. Ściągnęłam brwi. Minęła chwila nim wszystko zrozumiałam. 
     Moja Briget wcale nie była prawdziwa. Dlatego tak wiele wiedziała o czarownikach, wampirach, zmiennokształtnych, dlatego tak bardzo lubiła rozmawiać na ten temat. Wiedziała, jakie kamienie dobrać na demony. I dlatego słyszała o Ash Dale. Chciała mnie przestrzec, bym nie wpadła w tarapaty, wiedziała, co się tu dzieje. Pamiętam jak dorastała. Zawsze wyglądała inaczej niż reszta dzieci, bardziej… No, tajemniczo, ale jednocześnie otwarcie. Podczas gdy każda dziewczynka chodziła z mamą za rączkę, ta wolała trzymać się bliżej ojca. To z nim dogadywała się o wiele lepiej, mimo że nie śmiała rzec na panią Gemstone ani jednego niepochlebnego słowa. Obawiała się jej mocy i potęgi.
     Moja kochana Briget była wiedźmą, pełnokrwistą wiedźmą. Młodą, jednak mądrą, znającą się na rzeczy. 
     Cofnęłam się chwiejnym krokiem i spojrzałam na całą postać przyjaciółki. Teraz dostrzegałam złote drobinki w oczach nastolatki oraz błyszczące pasemka. Górski kryształ lśnił na szyi dziewczyny niczym amulet, którym zapewne był. 
     Zdziwiła mnie nieobecność jednej osoby. Osoby,  z którą, ku memu zdziwieniu, pragnęłam porozmawiać, której twarz uspokoiłaby moje nerwy, której uśmiech na początku przygody z Ash Dale irytował mnie tak bardzo, iż wtedy miałam go dość. Chciałam zobaczyć się z Nickiem. Coś wewnątrz, chyba serce, podpowiadało mi, że oboje tego potrzebujemy i nie zaśniemy spokojnie, dopóki nie przeprowadzimy szczerej rozmowy.
     - Czy moglibyście sprowadzić Nicka?

     ***

     Ciche, delikatne, ledwie dosłyszalne pukanie do drzwi. Odwróciłam wzrok od księżyca za oknem i usiadłam, opierając plecy o stos puchatych poduszek, które udało się przemycić mamie do szpitala.
     - Wejdź – odezwałam się cicho, układając ręce na kołdrze. Nie miałam pojęcia, co z nimi zrobić.
     Do środka wszedł Nick. Włosy miał rozczochrane, oczy złote, dostrzegłam w nich żal i smutek, choć nie znałam ich przyczyny. Zdjął bluzę, powiesił ją na wieszaku i usiadł na krześle obok, zerkając na mnie tylko kątem oka. Czyżby się bał, ze zaraz wybuchnę? Że zacznę wrzeszczeć i krzyczeć, wypominać mu czyny brata? Nie spodziewałam się. Nigdy nie oceniałam ludzi po reszcie rodziny, wiedziałam, że każdy to indywidualna jednostka, ma własne poglądy, chodzi własnymi drogami.
     - Wiesz, odkąd zobaczyłem cię wtedy w sklepie – zaczął, składając dłonie jak do modlitwy – wiedziałem, że wcale nie jesteś jak ona, jak Christine. Tamta kleiła się niemal do każdego, pamiętam to, chociaż miałem chyba ze dwa latka. Ciągle się uśmiechała, dlatego Valentine ją pokochał. Pokazała mu, że świat może być naprawdę piękny bez używania magii. Zastanawiał się czasem, czy nie zrezygnować dla niej z mocy. Niestety, zabili ją wcześniej. – Na jego twarz wstąpił grymas niezadowolenia. – Wiele razy powtarzałem, iż prawdopodobnie wcale nie masz duszy Christine, ale on się uparł. Uparł się i niech chciał słuchać. Kto wie, może podświadomie miał racje. 
     Wbił paznokcie w skórę, robił to tak mocno, że zaczęły pojawiać się drobinki krwi. Złapałam jego dłonie i spojrzałam z naganą, po chwili jednak wróciłam do bardziej przychylnego wyrazu twarzy. 
     - Daj spokój. Valentine po prostu chciał dalej kochać, nie można kogoś za to nienawidzić.
     Przypomniałam sobie słowa, które wykrzyczałam. W tamtej chwili naprawdę go nienawidziłam. Przez ten jeden moment chciałam, aby zginął, aby zgnił na moich oczach, wił się z bólu. Chciałam, aby wiedział, czym jest ból. Ale potem mi przeszło. 
     - Kiedy chłopcy powiedzieli, że zniknęłaś, wiedziałem, co się stało. Nie powiedziałem im, myliłem także Lisę, co wcale nie było łatwe. Kiedy Julian dowiedział się, że to sprawka Valentine’a, a ja nie puściłem pary z ust, on… zerwał ze mną. – Oczy mu się zaszkliły. Ścisnęłam mocniej rękę. Jak mógł zrobić coś takiego. – Dla Juliana liczy się szczerość oraz przyjaźń, naprawdę się do ciebie przywiązał. Jesteś teraz jedną z nielicznych dziewcząt, które do siebie dopuszcza. Kocha cię, chce dla ciebie jak najlepiej. Ja też, jesteś moją przyjaciółką, a jednak… nie przyznałem się. Czy zasługuję teraz na miano przyjaciela? Powinnaś mnie wyrzucić, powinnaś kazać skazać również mnie… Zrobiłem coś strasznego, może nie bezpośrednio, ale jednak. W nocy męczą mnie koszmary. Nie mogę tak dłużej, Romi. Naprawdę wolałbym umrzeć.
     - Przestań tak mówić! – przerwałam mu, zaciskając usta w cienką kreskę. – Mogłabym powiedzieć to samo, dobrze wiesz. A jednak tu jestem, żyję i mam zamiar resztę swojego marnego żywotu spędzić tu, w Ash Dale. Znalazłam tu przyjaciół, ciebie, Juliana, Ruth. I choć w Red również czułam się dobrze, to niezbyt za nimi tęsknię. Kończąc życie, kończyłabym również te znajomości, a są zbyt piękne. 
     - Przez przyjazd tu musiałaś męczyć się z Valentine’em – mruknął, odwracając wzrok. Położył głowę na moich kolanach.
     - Gdyby nie on, nigdy bym tu nie przyjechała, zgadza się. Tylko po co wspominać to, co złe? Nie lepiej żyć dalej i zapomnieć?
     - Niektórzy żyją wiecznie i mają mnóstwo czasu na wspominanie…
     - Och, Nick, czasem wydajesz się taki głupi. – Zaśmiałam się, czochrając jego kasztanowe włosy. – Pamiętasz, przy naszym pierwszym spotkaniu powiedziałeś, że nie dzieci to zbędny balast, a ja oświadczyłam, iż kiedyś spotkam się z żoną oraz gromadką maluchów.
     - Pamiętasz to? – Uniósł brwi, patrząc mi w oczy.
     - Oczywiście. Tak jakby przegrałam zakład, bo kobiety cię średnio interesują – odparłam, uśmiechając się głupkowato. – Co jestem ci winna?
     - Dziewictwo – mruknął całkiem poważnie, lecz po chwili oboje się zaśmialiśmy.
     - W sklepie naprawdę myślałam, że chcesz mnie zaciągnąć do łóżka – odezwałam się, przenosząc wzrok z twarzy zmiennokształtnego na krajobraz za oknem. Księżyc schował się za puchatą chmurą i wyglądał, jakby szedł spać. – Zachowywałeś się dość nachalnie. Jednak potem w szkole okazałeś się miły. 
     - Jestem jak kobieta – tysiąc zmian na minutę. 
     - Naprawdę się cieszę, że tu jestem, Nick. Masz przestać się obwiniać. To, co zrobił Valentine, nie tyczy się ciebie. Jesteś inny niż on, bardziej czuły i kochany. Zasługujesz na miano przyjaciela, nawet jeśli popełniasz błędy. Każdy je popełnia, nikt nie jest idealny. – Przytuliłam się do niego. Pachniał kotem i domowym ciastem. Zdało się to tak naturalne, że nawet tego nie skomentowałam. – A z Julianem sobie porozmawiam. Już ja mu dam ocenianie.  




Wiem, rozdział nie jest długi, nie jest też wybitnie piękny ani zachwycający. Akcja dzieje się zbyt szybko, niedawno ją porwali i już uratowali (w innym wypadku Romi zabiłaby samą siebie, huhu), ale... Nie jestem zbyt dobra w takich rzeczach.
Teraz tak. Został jeden rozdział i epilog. Tak, zbliżamy się do końca. Macie wybór: albo dostaniecie w jednym poście rozdział dziewiętnasty i epilog, albo rozdzielę na dwa terminy. Jak wolicie?
Poza tym mam nadzieję, że miło się wam czytało Normalną, bo jest to jedno z niewielu opowiadań (drugie dokładnie), które kończę. I to jest naprawdę ciężkie. Końcówki nigdy mi nie wychodzą ;c 
Dziękuję i do zobaczenia w następnym poście :3

9 komentarzy:

  1. No, no, no... Masz trochę racji, zbyt trochę za szybko się to potoczyło, ale chyba nikt nie jest dobry w tych akcjach, aż do końca ;D
    Moim skromy zdaniem rozdział by bardzo dobry i nie wiem czy inni czytelnicy podzielą moje zdanie, ale wolałabym, aby rozdział był razem z epilogiem.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze rozplanowana akcja - jest mi to obce, niestety ;c Ale mam jeszcze dużo czasu, aby się nauczyć ładnie wszystko opisywać ^.^

      Usuń
  2. oddzielnie.
    Moim zdaniem to najgorszy rozdział, lecz nie przejmuj się, nikt nie lubi ostatnich fragmentów najlepszej opowieści kiedykolwiek!
    Weny, przy dalszych dziełach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie uważam Normalnej za jakieś wielkie dzieło sztuki, naprawdę. Cóż, może fakt, iż bohaterka jest człowiekiem i nie leci na nią żadne super ciacho w dzisiejszych opowiadaniach jest rzadko spotykane, lecz właśnie taki miałam zamiar od początku.
      Dziękuję, postaram się ostatnim rozdziałem podbić serca czytelników. Nawet ja mogę marzyć, a co!

      Usuń
    2. Romi-lian rządzi!!!
      Dobra żartuję z tymi parringami. :)

      Usuń
    3. Ej, chwila, to całkiem nieźle brzmi xD

      Usuń
    4. Wiem, najlepsze jest to że wymyśliłem to jeszcze wcześniej, nie myśląc o tym, ale o postaci w grze RPG. :)

      Usuń
  3. Mimo to, że Ci się nie podoba, mi wręcz przeciwnie! Bardzo mi się podoba, może to nie jest najlepszy rozdział, lecz mój gust jest dziwny... ;)
    Pozdrawiam i życzę weny,
    ErisErinnes
    P.S. Dłuugo czeka się na Twój komentarz :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, wybacz mi ;; Po prostu nie siedzę przy komputerze, a chcę napisać naprawdę ładny i zgrabny komentarz.

      Usuń