Rozdział Osiemnasty - Czasem wystarczy zwykła rozmowa.
- To nie jestem ja,
Valentine - wykrzyknęłam, podnosząc się z ziemi. Wyglądał na przybitego. -
Rozumiem, że ją kochałeś, ale nie ma czegoś takiego jak reinkarnacja.
- Kiedy ciało umiera,
dusza ulatuje i szuka kolejnego obiektu, w którym mogłaby się schować. Dusza Christine
wybrała sobie ciebie.
Roześmiałam się jak
szaleniec. Coś podobnego do wroniego skrzeczenia wydostało się z mojego gardła.
Złapałam się za brzuch i upadłabym, gdyby nie podtrzymała mnie ręka czarownika.
Nie czekając na jakąkolwiek reakcję chłopaka, uderzyłam go w twarz. Było to tak
mocne uderzenie, że usłyszałam odgłos skóry uderzanej o skórę.
- Mam serdecznie dość
siedzenia w tym lesie, oglądania twojej twarzy, słuchania tych radośnie
śpiewających ptaszków! Wychodzę stąd, słyszysz? Wychodzę.
Wykrzyczałam to tak głośno, że zdarłam sobie gardło. Czułam jak drapie, piecze. Jakby ktoś lał spirytus na otwartą ranę, mimo iż tylko przełykałam ślinę. Valentine tylko stał oniemiały całą sytuacją. Nie wiedział, co chcę zrobić.
Wykrzyczałam to tak głośno, że zdarłam sobie gardło. Czułam jak drapie, piecze. Jakby ktoś lał spirytus na otwartą ranę, mimo iż tylko przełykałam ślinę. Valentine tylko stał oniemiały całą sytuacją. Nie wiedział, co chcę zrobić.
Sięgnęłam do klamki i nagle... Nie, to nie było takie wcale
„ nagle”, tworzenie napięcia nigdy nie leżało po stronie moich zalet. Nim
pociągnęłam za gałkę, spojrzałam na czarownika, a wtedy drzwi same się
otworzyły i do środka wparadował Julian. Ubłocony, rozczochrany, spocony
Julian. Rozejrzał się dookoła, a kiedy zauważył mnie, otworzył szeroko oczy ze
zdumienia.
- Co... Romi... Co... - wyjąkał, a następnie przesunął
wzrokiem po całym przedpokoju. Valentine rozpłynął się w powietrzu, znikł jak
płatek śniegu, który dotknął ludzkiej dłoni. - Romi!
Słysząc jego głos,
mimowolnie się uśmiechnęłam. Wyrażał troskę i przywiązanie. Był moim
przyjacielem, nowym, prawdziwym przyjacielem. Spojrzałam na niego spod
przymrużonych powiek. Osunęłam się na ziemię, tracąc przytomność.
***
Zimno. Lodowato. Czy wciąż
mam swoje nogi i ręce? Czy wciąż mogę mówić?
Pustka i jaskrawe
promienie słońca próbujące ogrzać moje ciało. Bez skutku.
- Romilio. - Głos
dochodził z daleka, z bardzo daleka. Zamglony i zniekształcony, jednak wciąż
delikatny. Czułam, jakby przeczesywał palcami rude kosmyki włosów. - Wiem, że
mnie słyszysz.
Słyszałam Oczywiście.
Chyba nie mogli odebrać mi wszystkiego. Ale nie mogłam się poruszyć, nie
mogła się odezwać, to tak bardzo boli. Chciałam znów być sobą, chciałam
wrócić do Red Dolls i zapomnieć o tym przeklętym miejscu.
- Valentine ma dosyć wiecznego życia - wyszeptała, a słowa
łaskotały moje uszy. - Będziesz musiała mu wybrać karę. Możesz go wygnać,
zabić, zrobić z nim cokolwiek. Odebrać moc także.
Valetine nie chce stracić mocy, pomyślałam.
- Nie, nie chce. To jedyna
rzecz, dzięki której pozostanie przy rodzinie. Każ odebrać mu nieśmiertelność,
Romilio.
***
Obudziłam się ze strasznym bólem głowy, jakby ktoś złapał
wiertarkę i bawił się w mocowanie wkrętów. Złapałam pierwszy świadomy oddech i
wiedziałam, że już nie jestem w lesie. Powietrze tu pachniało sterylnie i
czysto. Odór środków czyszczących unosił się i dochodził do nozdrzy w
zadziwiająco szybkim tempie. Zakasłałam kilka razy, po czym powoli, z obawą,
podniosłam powieki.
Uderzyło mnie jaskrawe światło, musiałam zmrużyć oczy. Jednak po
kilku chwilach przywykłam. Tym, co mnie zaskoczyło był fakt, iż wszystko jest
rozmazane i takie mało barwne. Czyżby ktoś zabrał kolory? Carmen czytała mi
kiedyś bajkę o artyście, któremu zakazano malować. W przypływie buntu ukradł
barwy z całego miasteczka i stworzył jego idealną, miniaturową kopię. O tamtej
pory mieszkańcy mogli podziwiać piękne widoki tylko dzięki niemu.
Teraz, po kilku latach, historia ta wydała mi się
prawdziwa. Jeśli ktoś daje nam zasady, czegoś zabrania i dyktuje własne
warunki, chcemy się zemścić. W przypływie emocji robimy na odwrót. Zakazano mi
kiedyś śpiewać w szkolnym chórze ze względu na zbyt napięty grafik. Podłączyłam
mikrofon do głośnika i śpiewałam podczas przerwy. Co prawda dostałam naganę i
wzywano rodziców, ale czułam się dobrze. Pokazałam, że nie mogą mną rządzić.
Rozejrzałam się dookoła. Spokojna twarz Philipa, zatroskana
Carmen, Daniel stojący twarzą w stronę okna. Obok niego dostrzegłam również
zarysy innych postaci - Maxa, Juliana, Briget (co z początku przyjęłam
niespokojnie) oraz nieznana mi dziewczyna. Patrzyła na mojego brata z
odrazą.
- Obudziła się! - pisnęła
mama i wszyscy zgromadzili się wokół łóżka.
Patrzyłam na swoich przyjaciół. Mieli niewyraźne twarze,
rozmazane kontury. Nawet jak mrużyłam oczy, za wiele nie dostrzegałam.
- W takim razie nie jestem potrzebna - odezwała się
nieznajoma. Brzmiała młodo, lecz jednocześnie chłodno i władczo. Wiedziała o
swojej władzy, prawdopodobnie. - Żegnam.
- Poczekaj - powiedziałam,
podnosząc się do siadu. Bolały mnie ramiona, dłonie, szyja, plecy, wszystko.
Podążająca ku drzwiom dziewczyna zatrzymała się i odwróciła
się.
- Tak?
- W porządku, wysłucham twojej prośby.
Dobra z niej była aktorka. Ten sam głos słyszałam w próżni.
Niezwykłość ciemnowłosej dostrzegało się na pierwszy rzut oka, poza tym tak
szybko chciała opuścić salę. Nawet jeśli ktoś nie lubi ckliwych, rodzinnych
scen zapytałby, jak się druga osoba czuje.
Ona tylko się uśmiechnęła z wdzięcznością i wyszła.
- Gdzie jesteśmy? - zwróciłam się do Carmen, która omal nie
płakała ze szczęścia.
- W szpitalu. Spałaś ponad dwa dni - odpowiedziała.
- Jak to ja. - Wysiliłam
się na pokrzepiający uśmiech. – Zawsze lubiłam siedzieć do późna w łóżku, nie
pamiętasz? – Przechyliłam głowę i zmrużyłam oczy. – Kiedy Daniel wstawał
wcześnie rano, mnie ściągaliście z łóżka siłą. Haha, ciekawe, czy ktoś
wiedział, że właśnie tak będzie.
Właśnie, ciekawe. Może moja
biologiczna matka mnie porzuciła, bo wiedziała jaką kobietą się stanę. Może nie
chciała mieć problemów, więc pozbyła się ich zawczasu? A może po prostu nie
chciała mieć dzieci.
Pragnęłam dowiedzieć się, kto mnie
urodził, czyje geny mam w sobie. Czy oczy są niebieskie po mamie? A może jednak
po tacie? Niski wzrost po babci czy dziadku? Pytania zaczęły pojawiać się w
mojej głowie, przedstawiały swoje niepewności, a potem nikły, robiąc miejsce
dla kolejnych. Ścisnęłam dłonie w pięści, chowając je pod kołdrą. Nikt nie mógł
wiedzieć. Nikt.
- Briget! – wykrzyknęłam po chwili
i, nie zwracając uwagi na ból, ześlizgnęłam się z łóżka i rzuciłam przyjaciółce
na szyję. Zapach fiołków zastąpił całą resztę. Czułam się dobrze, kiedy ta
ściskała mnie w pasie, podtrzymując, bym nie upadła.
Dziewczyna się zmieniła. Znikły
długie blond fale, których zazdrościła jej cała szkoła. Krótka fryzurka nadała
jej dojrzałości i pewnego rodzaju uroku. Nie widziałam już tej samej,
roztrzepanej małolaty, lecz pewną siebie, poważną kobietę. Wpatrywała się we
mnie z tęsknotą, a potem, jakby to miało pomóc, pocałowała w czoło. Ściągnęłam
brwi. Minęła chwila nim wszystko zrozumiałam.
Moja Briget wcale nie była
prawdziwa. Dlatego tak wiele wiedziała o czarownikach, wampirach,
zmiennokształtnych, dlatego tak bardzo lubiła rozmawiać na ten temat.
Wiedziała, jakie kamienie dobrać na demony. I dlatego słyszała o Ash Dale.
Chciała mnie przestrzec, bym nie wpadła w tarapaty, wiedziała, co się tu
dzieje. Pamiętam jak dorastała. Zawsze wyglądała inaczej niż reszta dzieci,
bardziej… No, tajemniczo, ale jednocześnie otwarcie. Podczas gdy każda
dziewczynka chodziła z mamą za rączkę, ta wolała trzymać się bliżej ojca. To z
nim dogadywała się o wiele lepiej, mimo że nie śmiała rzec na panią Gemstone
ani jednego niepochlebnego słowa. Obawiała się jej mocy i potęgi.
Moja kochana Briget była wiedźmą,
pełnokrwistą wiedźmą. Młodą, jednak mądrą, znającą się na rzeczy.
Cofnęłam się chwiejnym krokiem i
spojrzałam na całą postać przyjaciółki. Teraz dostrzegałam złote drobinki w
oczach nastolatki oraz błyszczące pasemka. Górski kryształ lśnił na szyi
dziewczyny niczym amulet, którym zapewne był.
Zdziwiła mnie nieobecność jednej
osoby. Osoby, z którą, ku memu
zdziwieniu, pragnęłam porozmawiać, której twarz uspokoiłaby moje nerwy, której
uśmiech na początku przygody z Ash Dale irytował mnie tak bardzo, iż wtedy
miałam go dość. Chciałam zobaczyć się z Nickiem. Coś wewnątrz, chyba serce, podpowiadało
mi, że oboje tego potrzebujemy i nie zaśniemy spokojnie, dopóki nie
przeprowadzimy szczerej rozmowy.
- Czy moglibyście sprowadzić Nicka?
***
Ciche, delikatne, ledwie dosłyszalne
pukanie do drzwi. Odwróciłam wzrok od księżyca za oknem i usiadłam, opierając
plecy o stos puchatych poduszek, które udało się przemycić mamie do szpitala.
- Wejdź – odezwałam się cicho,
układając ręce na kołdrze. Nie miałam pojęcia, co z nimi zrobić.
Do środka wszedł Nick. Włosy miał
rozczochrane, oczy złote, dostrzegłam w nich żal i smutek, choć nie znałam ich
przyczyny. Zdjął bluzę, powiesił ją na wieszaku i usiadł na krześle obok,
zerkając na mnie tylko kątem oka. Czyżby się bał, ze zaraz wybuchnę? Że zacznę
wrzeszczeć i krzyczeć, wypominać mu czyny brata? Nie spodziewałam się. Nigdy
nie oceniałam ludzi po reszcie rodziny, wiedziałam, że każdy to indywidualna
jednostka, ma własne poglądy, chodzi własnymi drogami.
- Wiesz, odkąd zobaczyłem cię wtedy
w sklepie – zaczął, składając dłonie jak do modlitwy – wiedziałem, że wcale nie
jesteś jak ona, jak Christine. Tamta kleiła się niemal do każdego, pamiętam to,
chociaż miałem chyba ze dwa latka. Ciągle się uśmiechała, dlatego Valentine ją
pokochał. Pokazała mu, że świat może być naprawdę piękny bez używania magii.
Zastanawiał się czasem, czy nie zrezygnować dla niej z mocy. Niestety, zabili
ją wcześniej. – Na jego twarz wstąpił grymas niezadowolenia. – Wiele razy
powtarzałem, iż prawdopodobnie wcale nie masz duszy Christine, ale on się
uparł. Uparł się i niech chciał słuchać. Kto wie, może podświadomie miał racje.
Wbił paznokcie w skórę, robił to tak
mocno, że zaczęły pojawiać się drobinki krwi. Złapałam jego dłonie i spojrzałam
z naganą, po chwili jednak wróciłam do bardziej przychylnego wyrazu twarzy.
- Daj spokój. Valentine po prostu
chciał dalej kochać, nie można kogoś za to nienawidzić.
Przypomniałam sobie słowa, które
wykrzyczałam. W tamtej chwili naprawdę go nienawidziłam. Przez ten jeden moment
chciałam, aby zginął, aby zgnił na moich oczach, wił się z bólu. Chciałam, aby
wiedział, czym jest ból. Ale potem mi przeszło.
- Kiedy chłopcy powiedzieli, że
zniknęłaś, wiedziałem, co się stało. Nie powiedziałem im, myliłem także Lisę,
co wcale nie było łatwe. Kiedy Julian dowiedział się, że to sprawka Valentine’a,
a ja nie puściłem pary z ust, on… zerwał ze mną. – Oczy mu się zaszkliły. Ścisnęłam
mocniej rękę. Jak mógł zrobić coś takiego. – Dla Juliana liczy się szczerość
oraz przyjaźń, naprawdę się do ciebie przywiązał. Jesteś teraz jedną z
nielicznych dziewcząt, które do siebie dopuszcza. Kocha cię, chce dla ciebie
jak najlepiej. Ja też, jesteś moją przyjaciółką, a jednak… nie przyznałem się.
Czy zasługuję teraz na miano przyjaciela? Powinnaś mnie wyrzucić, powinnaś
kazać skazać również mnie… Zrobiłem coś strasznego, może nie bezpośrednio, ale
jednak. W nocy męczą mnie koszmary. Nie mogę tak dłużej, Romi. Naprawdę
wolałbym umrzeć.
- Przestań tak mówić! – przerwałam mu,
zaciskając usta w cienką kreskę. – Mogłabym powiedzieć to samo, dobrze wiesz. A
jednak tu jestem, żyję i mam zamiar resztę swojego marnego żywotu spędzić tu, w
Ash Dale. Znalazłam tu przyjaciół, ciebie, Juliana, Ruth. I choć w Red również
czułam się dobrze, to niezbyt za nimi tęsknię. Kończąc życie, kończyłabym również
te znajomości, a są zbyt piękne.
- Przez przyjazd tu musiałaś męczyć
się z Valentine’em – mruknął, odwracając wzrok. Położył głowę na moich
kolanach.
- Gdyby nie on, nigdy bym tu nie
przyjechała, zgadza się. Tylko po co wspominać to, co złe? Nie lepiej żyć dalej
i zapomnieć?
- Niektórzy żyją wiecznie i mają
mnóstwo czasu na wspominanie…
- Och, Nick, czasem wydajesz się
taki głupi. – Zaśmiałam się, czochrając jego kasztanowe włosy. – Pamiętasz,
przy naszym pierwszym spotkaniu powiedziałeś, że nie dzieci to zbędny balast, a
ja oświadczyłam, iż kiedyś spotkam się z żoną oraz gromadką maluchów.
- Pamiętasz to? – Uniósł brwi, patrząc
mi w oczy.
- Oczywiście. Tak jakby przegrałam
zakład, bo kobiety cię średnio interesują – odparłam, uśmiechając się
głupkowato. – Co jestem ci winna?
- Dziewictwo – mruknął całkiem
poważnie, lecz po chwili oboje się zaśmialiśmy.
- W sklepie naprawdę myślałam, że chcesz mnie zaciągnąć do łóżka –
odezwałam się, przenosząc wzrok z twarzy zmiennokształtnego na krajobraz za
oknem. Księżyc schował się za puchatą chmurą i wyglądał, jakby szedł spać. –
Zachowywałeś się dość nachalnie. Jednak potem w szkole okazałeś się miły.
- Jestem jak kobieta – tysiąc zmian
na minutę.
- Naprawdę się cieszę, że tu jestem,
Nick. Masz przestać się obwiniać. To, co zrobił Valentine, nie tyczy się
ciebie. Jesteś inny niż on, bardziej czuły i kochany. Zasługujesz na miano
przyjaciela, nawet jeśli popełniasz błędy. Każdy je popełnia, nikt nie jest
idealny. – Przytuliłam się do niego. Pachniał kotem i domowym ciastem. Zdało
się to tak naturalne, że nawet tego nie skomentowałam. – A z Julianem sobie
porozmawiam. Już ja mu dam ocenianie.
Wiem, rozdział nie jest długi, nie jest też wybitnie piękny ani zachwycający. Akcja dzieje się zbyt szybko, niedawno ją porwali i już uratowali (w innym wypadku Romi zabiłaby samą siebie, huhu), ale... Nie jestem zbyt dobra w takich rzeczach.
Teraz tak. Został jeden rozdział i epilog. Tak, zbliżamy się do końca. Macie wybór: albo dostaniecie w jednym poście rozdział dziewiętnasty i epilog, albo rozdzielę na dwa terminy. Jak wolicie?
Poza tym mam nadzieję, że miło się wam czytało Normalną, bo jest to jedno z niewielu opowiadań (drugie dokładnie), które kończę. I to jest naprawdę ciężkie. Końcówki nigdy mi nie wychodzą ;c
Teraz tak. Został jeden rozdział i epilog. Tak, zbliżamy się do końca. Macie wybór: albo dostaniecie w jednym poście rozdział dziewiętnasty i epilog, albo rozdzielę na dwa terminy. Jak wolicie?
Poza tym mam nadzieję, że miło się wam czytało Normalną, bo jest to jedno z niewielu opowiadań (drugie dokładnie), które kończę. I to jest naprawdę ciężkie. Końcówki nigdy mi nie wychodzą ;c
Dziękuję i do zobaczenia w następnym poście :3
No, no, no... Masz trochę racji, zbyt trochę za szybko się to potoczyło, ale chyba nikt nie jest dobry w tych akcjach, aż do końca ;D
OdpowiedzUsuńMoim skromy zdaniem rozdział by bardzo dobry i nie wiem czy inni czytelnicy podzielą moje zdanie, ale wolałabym, aby rozdział był razem z epilogiem.
Dobrze rozplanowana akcja - jest mi to obce, niestety ;c Ale mam jeszcze dużo czasu, aby się nauczyć ładnie wszystko opisywać ^.^
Usuńoddzielnie.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem to najgorszy rozdział, lecz nie przejmuj się, nikt nie lubi ostatnich fragmentów najlepszej opowieści kiedykolwiek!
Weny, przy dalszych dziełach!
Nie uważam Normalnej za jakieś wielkie dzieło sztuki, naprawdę. Cóż, może fakt, iż bohaterka jest człowiekiem i nie leci na nią żadne super ciacho w dzisiejszych opowiadaniach jest rzadko spotykane, lecz właśnie taki miałam zamiar od początku.
UsuńDziękuję, postaram się ostatnim rozdziałem podbić serca czytelników. Nawet ja mogę marzyć, a co!
Romi-lian rządzi!!!
UsuńDobra żartuję z tymi parringami. :)
Ej, chwila, to całkiem nieźle brzmi xD
UsuńWiem, najlepsze jest to że wymyśliłem to jeszcze wcześniej, nie myśląc o tym, ale o postaci w grze RPG. :)
UsuńMimo to, że Ci się nie podoba, mi wręcz przeciwnie! Bardzo mi się podoba, może to nie jest najlepszy rozdział, lecz mój gust jest dziwny... ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny,
ErisErinnes
P.S. Dłuugo czeka się na Twój komentarz :D
Wiem, wybacz mi ;; Po prostu nie siedzę przy komputerze, a chcę napisać naprawdę ładny i zgrabny komentarz.
Usuń