poniedziałek, 20 stycznia 2014

Rozdział XII

Ho, ho, ho... Dzisiaj robię za Świętego Brodatego, ponieważ w opowiadaniu mamy zimę i święta! Kto się cieszy? Mam nadzieję, że ten rozdzialik przywoła wspomnienia sprzed kilku tygodni :3 Od tego oto rozdziału zaczynamy akcję, bo pojawia się... Ach, sami zobaczycie, kto się pojawia ;)


Rozdział Dwunasty - Święta w cudacznym gronie


     Jesień minęła tak szybko jak jeszcze nigdy w Red. W Ash Dale było inaczej, tutaj każdy dzień zaczynał się powoli, ale kończył z zawrotną prędkością. Czasem nawet nie pamiętałam, co robiłam do wieczora. Zwykle siedziałam w Internecie albo na telefonie, raz czy dwa Julian wyciągnął mnie na spacer. Tak rozmawialiśmy tylko w szkole.
     Śnieg nie topniał, minusowe temperatury wciąż się utrzymywały. Cieszyłam się na myśl o białych świętach i prawdziwym, pachnącym świerku. Carmen zastanawiała się już zawczasu w jakich kształtach piec pierniczki.
     W Zachodniej Akademii było przyjemnie. Naprawdę, słowo daje! Co prawda w ciągu dwóch i pół miesiąca nie wybrałam żadnych zajęć dodatkowych. Miało się to zmienić po nowym roku i przerwie, kiedy oficjalnie rozpocznie się drugi, tak zwany wiosenny semestr.
     Pewnie myślicie, że skoro klasa na zajęciach koła teatralnego jest mieszana, w ostatni dzień przed świętami ma się lekcje albo najzwyklejszy luz, czas na pisanie sms'ów bądź rozmawianie na tematy pozbawione sensu oraz spójności. Zawiodę was.
     Nasz zespół na kole to osiemnaście osób, z nauczycielką dziewiętnaście. Pani Bower przypomina czasem psychopatę; mówi sama do siebie, uśmiecha się bez powodu, a kiedy robimy próby, zerka na niektórych tak, jakby układała w głowie plan zabójstwa. Potrafiła przerazić, między innymi dlatego pierwszoklasistom zakazano udziału w zajęciach teatralnych. Jeszcze by się dorobili nerwicy albo coś. Biedaczki.
     Ale przejdźmy do głównego tematu, czyli ostatniego dnia nauki przed świętami Bożego Narodzenia. Normalnie pewnie usiedlibyśmy i odgrywali jakieś scenki, jednakże tu normalnie z całą pewnością nie było. Kierowaliśmy się bowiem zasadą „bądź, kim chcesz”. Wrobiono mnie pierwszego dnia, dlatego podczas improwizacji zrobiłam z siebie sierotę, łuczniczkę o imieniu Bezimienna Śmierć. Od tamtego czasu wołali na mnie Ina.
     Pani Bower wpadła na świetny - jej zdaniem - pomysł. Stwierdziła, że nigdy nie widziała różnych ludzi przy wigilijnym stole, ponieważ rodzina jest do siebie niesamowicie podobna. Kazała nam przygotować stroje swoich tożsamości, a uwierzcie mi, iż niektórzy wymyślili sobie księżniczki, człowieka-jednorożca, rosyjskiego mafiozo. Mieliśmy na to tydzień, poza tym każdy miał przygotować jakąś wigilijną potrawę i właśnie tego dnia sześć godzin skazani byliśmy na towarzystwo pani Bower - zwolniła nas z reszty lekcji.
     Jako że według mojej opowiastki urodziłam się pod koniec dziewiętnastego wieku, przygotowałam sobie strój pasujący do buntowniczej dziewczyny z tamtego okresu. Straszliwie obcisłe, czarne spodnie ze skóry, które dzięki mojej ukochanej Carmen dało się nosić, wygrzebałam w Internecie. Do tego biała, bufiasta koszula oraz brązowa kamizelka kupione na bazarku od miłej, starszej pani. Chwała ludziom za sentymentalność. Niech nie wyrzucają starych ubrań, czasem naprawdę się przydają. Co do łuku i strzał: posiadałam całkiem zdolnego, starszego braciszka.
     Najtrudniejszą częścią była nauka strzelania. Dobre trzy dni męczyłam się z trafieniem w sam środek postawionej w piwnicy tarczy. Czwartego potrafiłam trafić z zamkniętymi oczami, ponieważ spałam na stojąco. Ostatniego dnia - wyspana i w pełni sił - wyciągałam strzałę z kołczanu i naciągałam w ciągu pięciu sekund. Praktyka jednak czyni mistrza.
     - Ina, szto u tiebia?*
     Nick, z którym jeździłam autobusem do szkoły, był wyżej wspomnianym Rosjaninem. Niechże Bóg ma w opiece tych, którzy wejdą mu w drogę! Wyglądał naprawdę realistycznie, czarny wąs dodawał mu przebiegłości, zaś marynarka zarzucona na białą koszulę sprawiała, iż wydawał się starszy. Przy pasku dostrzegłam nawet pistolet.
     - Kto ci pozwolił się do mnie zwracać po imieniu, Wladimirze? - Zajęłam swoje stałe miejsce, kładąc torbę na wolnym siedzeniu. Wygonił siedzących za mną pierwszaków i sam się wygodnie usadowił.
     Wtedy do autobusu wszedł Julian. Kilka osób z tyłu pisnęło z przerażenia na jego widok. Potargane blond włosy miał zakryte przez kaptur długiej, czarnej szaty, ciągnącej się po schodkach. Kierowca spojrzał na niego jak na wariata, po czym powoli zamknął drzwi. Gdy chłopak odwrócił się przodem, uniosłam brew ze zdziwienia. Cały ubrany był na czarno, twarz jego natomiast odbijała się trupią bladością. Czerwone oczy łypały groźnie na wszystkich dookoła, zaś przerażające, ostre kły pojawiały się, gdy na kogoś warknął. Oto i wampir Chris.
     Julian dosiadł się do Nicka, jednak zanim spoczął, skłonił się przede mną.
     - Wyśmienite miejsca znalazłeś, przyjacielu - powiedział Chris, kiwając głową z uznaniem. - Doskonały mamy widok na tę cudną panienkę przed nami.
     - Czy mógłby mi ktoś wyjaśnić, kim panowie jesteście? - zapytałam, nie wychodząc z roli Iny. - Bo nie wiem, czy wasze martwe ciała zakopać, spalić, a może wysłać rodzinie?
     Usiadłam, ignorując ich tłumaczenia. Oparłam czoło o zimną szybę i wpatrywałam się w spadający powoli śnieg. Zapowiadał się długi dzień.


***


     Stoliki ustawiono obok siebie na całej długości klasy, posypano je pachnącym sianem i przykryto białym obrusem. Dziewczyny, które po prostu wybrały inne imiona i grały normalne nastolatki, ustawiały potrawy. Ja siedziałam na parapecie i bawiłam się strzałą.
     - Pomogłabyś, wiesz? - odezwała się blondynka z trzeciej B, niezwykle wywyższająca się osoba. Doprawdy, czasem chciałam ją udusić.
     - Wybacz, mówiłaś do mnie? - spojrzałam na nią nienawistnym wzrokiem. - Czy byłabyś tak miła i powtórzyła swą prośbę? Bo usłyszałam za pierwszym razem tylko gwizdanie długozębnego świstaka.
     Machnęła ręką i odwróciła się, szepcząc coś do swoich przyjaciółek. Postanowiłam zostawić je w spokoju, w końcu teraz grałam złą, porzuconą dziewczynę. I miałam przy sobie kołczan ostrych strzał.
     Julian z Nickiem pisali po rosyjsku na tablicy. Zrozumiałam połowę z ich niezwykle interesującego wypracowania na temat emigrantów. Nie spodziewałabym się po nich takiej znajomości tego języka. Nick... Nie, przepraszam, Wladimir chyba naprawdę chciał wyjechać do Rosji.
     - Ina, łap! - Elliot, jeden z Braci, który przybrał tożsamość księżniczki Catherine, rzucił w moją stronę pierniczka w kształcie gwiazdki. Złapałam go bez trudu.
     Elliot... Catherine miała na sobie długą, ciągnącą się po ziemi, brzoskwiniową sukienkę oraz pantofelki na niewielkim obcasie. Blond peruka nie pasowała do karnacji chłopaka, ale kto dzisiejszego dnia na to patrzył? Ważne, aby nie wyjść z roli.
     Pod koniec pierwszej lekcji zasiedliśmy przy stole. Pani Bower była wniebowzięta, widząc, jak się staramy. Tylko Claudia stała przebrana za pokojówkę i rumieniła się za każdym razem, kiedy ktoś spojrzał na jej nogi, a biedna dziewczyna to zauważyła.
     Siedzieliśmy wszyscy obok siebie, nie ważąc na to, kim jesteśmy, a przecież musieliśmy grać kogoś wyjętego z zupełnie innego worka! Podczas sztuki ludzie znają tekst na pamięć, teraz sami pisaliśmy scenariusz i nie było to wcale proste. Nie odzywałam się, ponieważ myśl, że powiem coś nie tak trochę mnie przerażała. W końcu na co dzień jestem dla wszystkich miła! No, prawie wszystkich, na początku nie dogadywałam się z Nickiem, zachowywał się zbyt nachalnie.
     Spojrzałam na wysoki świerk ozdobiony kolorowymi światełkami, bombkami i anielskim włosem. Wyglądała cudnie w półmroku. Zgasiliśmy bowiem w sali światła, zasłoniliśmy okna i zapaliliśmy świeczki. Naprawdę czułam atmosferę świąt, mimo że była to tylko szkolna sala na piętrze drugoklasistów.
     Podzieliliśmy się wszyscy opłatkiem. Dziwnie brzmiało, kiedy pani Bower powiedziała „Bezimienna, życzę ci, abyś była szczęśliwa aż do śmierci”, wiedząc, iż wymyślone nazwisko to Śmierć. Wladimir złożył mi życzenia po rosyjsku, ja mu zresztą też.
     - Może pośpiewamy? - zaproponowała Claudia, gdy najedzeni opieraliśmy się i ciężko dyszeliśmy. Nie sądziłam, że w moim żołądku zmieści się taka ilość sałatki warzywnej!
     Chris wstał, poprawił kaptur i zaczął śpiewać „Cichą noc”. Jego głos brzmiał tak niebywale delikatnie i czysto, że niemal się rozpłynęłam, naprawdę, jednak przy drugiej zwrotce dołączyli do niego inni, więc chcąc nie chcąc i ja musiałam się odezwać.
     Obok miałam panią Bower i Claudię, łatwo wywnioskować, że nie szło mi za dobrze. Nie lubiłam śpiewać przy dużej publiczności. Wstałam i podeszłam do świerku. Dopiero wtedy zauważyłam, iż był żywy. Zapach igieł przywodził na myśl las, a las kojarzył mi się z tym drobnym incydentem na polanie, gdzie uratowałam lisa, a potem Julian mnie. Zasypianie w śniegu jest niebezpieczne.
     - Coś się stało, panienko? - wyszeptał Jul... Chris, nachylając się nad moją szyją.
     Nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale sięgnęłam po strzałę i już po chwili stałam wciśnięta w świąteczne drzewko, celując bronią dokładnie w serce przyjaciela. Nie minęło nawet te głupie pięć sekund. Chłopak wyglądał na zaskoczonego, zamrugał kilkukrotnie, podnosząc ręce w geście poddania.
     - Z dala od szyi, wampirze - warknęłam, chowając strzałę do kołczanu. Łuk wciąż trzymałam w ręku, czułam się z nim bezpieczniej.
     - Oczywiście, przyjąłem informację. - Skłonił się, okrył płaszczem i odszedł, zostawiając mnie ze świerkiem, psującym idealnego koka.
     - Kogo jeszcze spróbuję dziś zabić?
     Podeszłam do stołu i chwyciłam za pierniczka. Zjadłam go, brudząc sobie palce czekoladą. Często mi powtarzano, że jem bardzo powoli. Co z tego? Tak miałam od zawsze.
     - Otwórzmy prezenty! - zawołał ktoś do pani Bower. Nauczycielka ochoczo pokiwała głową i podeszła do choinki. Podnosiła paczki i wołała szczęśliwego właściciela.
     Kiedy wywołała mnie, przybrałam twarz nieprzyjaznej, buntowniczej dziewczyny. Wychodząc z tłumu, zdjęłam z włosów gumkę. Rude loki spadły na ramiona, nadając mi uroku. Nie wyglądałam już tak sztywnie, lecz nadal groźnie.
     Otrzymałam średniej wielkości pudełko podpisane „Dla Iny od Prawdziwej Śmierci”. Usiadłam pod ścianą i rozerwałam ozdobny papier razem ze wstążką. I tak opakowanie zawsze ląduje w koszu, liczy się wnętrze, które w tym przypadku okazało się intrygujące. Wewnątrz znalazłam masę słodyczy oraz czerwone, kwadratowe pudełeczko obite czerwonym materiałem. Podniosłam wieczko i ujrzałam złożony liścik, pod nim zaś srebrny, migoczący naszyjnik z rubinem w kształcie czaszki. Wzięłam karteczkę i zaczęłam czytać.

     Romilio!
     Na początku chciałbym ci powiedzieć wesołych i ciepłych świąt Bożego Narodzenia! W końcu po to spotkaliście się wszyscy w tej obskurnej klasie. Za moich czasów nie było takich durnot, po prostu siadaliśmy i rozmawialiśmy. Tylko że pani Bower się zmieniła, odkąd wiadomo, kto jest dziedzicem... Zresztą, dowiesz się w swoim czasie, o co w tym wszystkim chodzi.
     Teraz się zapewne zastanawiasz, kim jestem, co? Jak zapewne wywnioskowałaś po czasie przeszłym, uczęszczałem kiedyś do Zachodniej Akademii. Wspaniałe miejsce, ale musiałem je opuścić z powodu siły wyższej. Wciąż jednak powracam we wspomnieniach. Jestem sobie kimś, nazywają mnie czasem Prawdziwa Śmierć. Zabawne, czyż nie? Przyjechałaś tu, ponieważ ja tak chciałem, do tego wybrałaś sobie imię Bezimienna Śmierć. Zapewne też cię wkręcili, co? Jesteśmy tak podobni.
     Ach, ależ Ty mnie nie pamiętasz, prawda? Przypomnij sobie wieczór, środek października, zaułek. Jakiś facet wyszedł w kapciach (rozumiesz, w kapciach!) i nakrył na rytuale! Potem jeszcze sam mówił mi o czymś, co nie istnieje. O bogu. Wybacz tę małą literę, jeśli wierzysz, ale nieładnie jest sytuować wysoko coś, czego nie ma. Tak, to ja, ten sam demon.
     Nie do końca jestem oczywiście demonem, w końcu te istnieją tylko w jednym miejscu i nie jest nim Ash Dale. Ale moja matka nim była, mimo że strasznie się tego wstydziła. Ach, powinienem zachowywać się jak najmilszy chłopiec na świecie, końcu zostałem zrodzony z miłości... Ale o tym nie teraz, porozmawiamy, jak się spotkamy, droga Romilio.
     Ja pragnę Cię tylko ostrzec przed... Nie, nie do końca przed sobą, bo - jeśli mam mówić szczerze - wcale nie jestem taki groźny. Może się taki wydaję, ale to tylko pozory. W rzeczywistości jestem młodym i urokliwym dżentelmenem. Przestroga ta dotyczy Braci. Nie są oni tak przymilni, jak się wydaje. Podobnie siostry. Radziłbym im nie ufać.
     Cóż, na razie tylko tyle miałem Ci do powiedzenia. Wesołych Świąt, Romilio!
     Twój osobisty obrońca - V.

     Pod spodem, wśród cukierków, znalazłam jeszcze jedną paczuszkę. Prezentem okazała się bransoletka z żółwią zawieszką. Z podpisem „Od Twojego Mikołaja - Nicka.”
     Przełknęłam ślinę. Święta z całą pewnością będą wesołe.


*Ina, szto u tiebia? - (z j. rosyjskiego) Ina, co u ciebie?


I jak? Może być? Jak myślicie, czy pan demon jest dobry czy zły? 
Jak myślicie, kto okaże się dzieckiem pary z prologu? 
Czekam na wasze domysły! 

12 komentarzy:

  1. Och to jest ... świetne :D Brak mi słów :D Nie mogę się doczekać jeszcze większego rozwinięcia akcji :)

    Pozdrawiam Clary

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym dzieckiem z prologu może być V.

      Usuń
    2. Dobrze panienka myśli ;) Choć i tak coś pewnie pokręcę, bo fabuła wciąż jest... Hm, niedokładnie sklejona, że tak powiem. I na końcu się okaże, że biedna Ronnie poroniła D:

      Usuń
    3. To rodzina na sto procent. Dlaczego? zapytacie. Bo to znany chwyt, zresztą sam bym na to wpadł gdybym pisał to dzieło.
      Weny

      Usuń
    4. Cocococo ;w; Nie będzie żadnego rodzeństwa, nie w tym opowiadaniu xD Prawdopodobnie wyjdzie mi romans, a kazirodcze związki są naprawdę trudne do opisania ;x

      Usuń
  2. Bardzo zakręcone i pozytywne święta mieli xD
    Rozdział jak zwykle przypadł mi do gustu i nie wiem czy inni mają takie odczucia, ale jak zaczęłam czytać to co było w tym liściku to dosłownie przypomniał mi się Harry Potter. Nie wiem dlaczego xD
    + Dodałaś kolejną tajemnicę! Jak tak możesz? :D

    Życzę weny ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się z całych sił pozbyć chociaż jednej tajemnicy, a tymczasem nieświadomie dodaję kolejne XD Ta historia będzie się ciągnąć w nieskończoność, jak nie zacznę pisać dłuższych rozdziałów xd

      Usuń
  3. Świetna powieść!
    Ja nie umiem pisać, ale zamieeeerzam zacząć. Zdradź nam sekret: Jak Ci udaje się pisać i nie zwariować?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A kto powiedział, że nie wariuję? Nie no, a tak naprawdę to gdyby nie pisanie, trafiłabym do jakiegoś wariatkowa ;w; Btw. jak zaczniesz pisać, a potem publikować to w necie, daj znać ^.^

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. *Wchodzi cichutko na bloga, tak, aby nikt nie zauważył spóźnienia. Czyta rozdział i postanawia się ujawnić; dodaje komentarz*
    Zazdroszczę Romi :c Może nie tego, że ma problemy z demonami (a na to się zanosi ^^ ) tego, że nie zna biologicznych rodziców itd. Ale zazdroszczę jej - i to strasznie! - że uczy się w takiej fajnie szkole. Gdyby "Normalną być" było książką, nie blogiem, to z pewnością bardzo sławną. I wtedy do obrazków typu 'Chcę uczyć się w Hogwarcie, mieszkać w Obozie Herosów...' trzeba by było dopisać: chcę być uczniem Zachodniej Akademii. To takie przytulne, nastrojowe miejsce. Rzucam swoją szkołę i jadę do Ash Dale ;D
    List od tego demona straszliwie mnie zaintrygował. Ciekawość rozsadza mnie od środka, bo ja już chcę wiedzieć o co chodzi.
    "Pewnie myślicie, że (...)" Podoba mi się, że główna bohaterka zwraca się bezpośrednio do czytelnika. To bardziej nas, czytelników do niej zbliża ;)
    Jak wyżej, podejrzewam V. :3
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju~! Nawet nie wiesz, jak szeroko się uśmiechnęłam, widząc Twój komentarz! Uwielbiam czytać rozbudowane wypowiedzi, dziękuję Ci <3
      Cóż, nowy rozdział dodam najprawdopodobniej jutro albo w sobotę (potrzeba korekty ;-;) i wiele rzeczy zostanie wyjaśnionych.
      Jeszcze raz bardzo dziękuję :3

      Usuń