Dzień dobry, czy kiedy tam zamierzacie to czytać~
Tak, myślałam, że rozdział dodam później, ale stwierdziłam, że tyle tekstu spokojnie wystarczy. Może nie ma tu zbyt wielu opisów (trzecia osoba tak bardzo boli), jednak rozdzialik ma pięć stron ;w; Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, kolejny pojawi się za 7-9 dni.
W rozdziale szesnastym poznajemy główną bohaterkę "Niebanalnej historii", bliżej o tym opowiadaniu w "Zwiastunach".
Poza tym chciałabym Was zaprosić na bloga ze... Wszystkim. Będę tam publikowała wszystkie opowiadania, wiersze i inne pisane formy wypowiedzi, więc jeśli ktoś lubi mój styl oraz pomysły, serdecznie zapraszam~
Rozdział Szesnasty – Jabłkowy soczek
Dzień Pierwszy
Max wytarł spocone dłonie o spodnie, a
następnie nerwowo zapukał do drzwi państwa Turtle. Tak dawno nie widział
rodziców Romi, że denerwował się przed spotkaniem. Bał się ich reakcji. Choć
kiedyś go uwielbiali, teraz wszystko mogło się zmienić. Stosunek Carmen i
Philipa do Maxa także.
Max nie pamiętał, kiedy zaczął czuć coś do Romi. Znali się
od dziecka, podobnie jak kilka innych osób z Red, jednak to z nią dogadywał się
najlepiej. To ją pierwszą bronił przed starszymi chłopakami, którzy nazywali
dziewczynę Marchewką. Potem to Briget wysunęła się do przodu. Zaczęła pyskować
i wszystko lekceważyć. Max tak nie potrafił, czasem bardzo tego żałował. Chciał
dla Romi jak najlepiej, kochał ją, a to uczucie rosło z każdym dniem,
uśmiechem, dotykiem.
Drzwi otworzyły się. Wychyliła się zza nich Carmen, prawna
opiekunka Romilii. Dziewczyna odziedziczyła po niej rude włosy oraz lekko
zadarty nos. Czasem naprawdę myślał, że byli biologiczną rodziną. Takie
podobieństwa zdarzają się rzadko kiedy.
- Max? - Zdziwiony, delikatny głos starszej pani rozległ
się jak echo w głowie chłopca. - A co ty tu robisz?
- Ja... - Brązowowłosy podrapał się w tył
głowy. - Przyjechałem na wymianę uczniowską... We Wschodzie spotkałem Romilię i
zgodziła się, bym przyszedł wieczorem.
Twarz Carmen nagle
pociemniała. Kobieta ścisnęła trzymaną w dłoni białą, haftowaną w przeróżne wzory
chusteczkę, a następnie zamknęła oczy i niemal jak robot wypowiedziała kolejne
słowa.
- Nie ma jej. Nie wróciła.
Gdyby nie fakt, iż Max przez okno widział przekraczającą
ogrodzenie Wschodu Romilię, zapewne machnąłby tylko ręką. W końcu która
nastolatka nie wybywa po lekcjach na colę? Tyle że Romi nie poszła tego dnia do
szkoły i nigdy nie wracała po dwudziestej, a owa godzina już dawno minęła.
Zegarek w telefonie chłopaka pokazywał dwudziestą pierwszą siedemnaście.
- Nie pisała do pani? - zapytał Max, chcąc dowiedzieć się
jak najwięcej szczegółów.
- Brak wiadomości, brak połączeń. - Rudowłosa pokręciła
głową. - Znam ją na tyle dobrze, aby wiedzieć, że coś się stało, Max. Nigdy nie
znikała bez uprzedniej informacji o tym.
- Wiem, wiem. - Chłopak podrapał się po policzku, próbując
wymyślić jakiś plan. - Kontaktowała się pani z jej znajomymi?
- Oczywiście. Żadna nie
widziała Romi na zajęciach. Nicka nie było w szkole, a Julian przyznał się, że
namówił ją do odwiedzenia Wschodniej Akademii.
Ciężkie westchnięcie matki dziewczyny zmartwiło Maxa. Nie
mógł tak tego zostawić.
- Gdzie mieszka ten cały Julian?
- Ten biały dom, dwie działki od nas. - Pani Turtle
wychyliła się i palcem wskazała mu drogę.
- Dziękuję. Porozmawiam z
nim jeszcze. Może się pokłócili.
Carmen wróciła do mieszkania, a Max zbiegł po schodkach i
ruszył, aby pomówić z Bratem.
***
Valentine chodził od ściany do ściany i
szeptał łacińskie zaklęcia. Jego oczy świeciły niebywałym,
złotym blaskiem. Wyglądałby jak anioł, gdyby nie ciemne ubranie oraz ponura
mina. Przypominał naburmuszone dziecko, kiedy to ja powinnam odgrywać tę rolę.
Siedziałam od dobrych kilku godzin w bezruchu, odwracając tylko czasami głowę.
- Jestem głodna - odezwałam się, po raz kolejny narzekając
na pusty żołądek.
- Ostatnie zaklęcie,
jasne?
Chłopak nie miał
najmniejszej ochoty na dłuższą wymianę zdań. A szkoda, chętnie dowiedziałabym
się, dlaczego zostałam zamknięta.
- Już? - Ssanie w żołądku
stawało się coraz silniejsze, ale Valentine nic sobie z tego nie robił.
Jeśli chciał mnie tu
trzymać, musiał zapewnić mi przynajmniej godne warunki oraz zajęcie. Nawet
gdybym nie umarła z głodu, zabiłaby mnie nuda. No bo co można robić w
zamkniętym domu w lesie, mając związane ręce? Co najwyżej leżeć i liczyć dziury
w suficie. Niestety, niespecjalnie mnie to kręciło. Nie podejrzewałam również, by
znalazł się tu telewizor oraz kablówka.
- Tak - odpowiedział w
końcu. Następnie wymaszerował z pomieszczenia, a gdy wrócił, trzymał talerz
kanapek. - W lodówce znajdziesz jedzenie, w sąsiednim pokoju na półkach stoją
książki. Domek został zaklęty, żaden prawdziwy stąd nie wyjdzie ani nie
wejdzie. Każda próba zakończy się... Bólem.
Otworzyłam usta. To dlatego tak szeptał, musiał odprawiać te
swoje czary mary na budynek. Szczwany lis. I jak miałam niby wydostać się z
tego przeklętego domu, skoro magia miała mnie powstrzymać przed ucieczką?
Fantastycznie, po prostu fantastycznie.
- Ja wybywam, niedługo
zaczną się zastanawiać, gdzie jestem.
Widać, jak mu zależało. Po
prostu wyszedł, zostawiając samą, jakbym była lalką, która grzecznie poczeka,
aż powtórnie ktoś zacznie się nią bawić.
***
- Przepraszam, ale kim ty
jesteś?
Max stał przed drzwiami i
wpatrywał się w twarz jasnowłosego Azjaty o delikatnych rysach. Wyglądał jak
jedna z tych marnych gwiazdeczek, których słuchała Briget i ciągle powtarzała
„kawaii”.
- Max. Max Larch,
przyjaciel Romilii - wyjaśnił, wsadzając ręce do kieszeni. - Mam sprawę, chodzi
o Romi.
Julian wyszedł na taras i
zamknął za sobą drzwi. Oparł się plecami o barierkę, po czym odetchnął głęboko,
wdychając nocne powietrze. Jego twarz się rozluźniła, przez kilka sekund
widniała na niej ulga.
- Słucham.
Max nie wiedział, od czego zacząć. Był niemal pewien, że
chłopak musiał o nim słyszeć, ponieważ zadawałby więcej pytań. Tymczasem pozostawał
niewzruszony.
- Cóż, mam pewne przypuszczenia, że ktoś mógł ją porwać. -
Brązowowłosy przerwał na chwilę, by Julian mógł się oswoić z tą myślą. - Nie
odzywa się od rana do nikogo, nikt jest nie widział od momentu opuszczenia
Wschodu.
- Ash Dale to spokojne miejsce - odpowiedział, drapiąc się
w tył głowy. - Nie ma tu nikogo, kto byłby w stanie zrobić coś tak okropnego.
Zwłaszcza prawdziwemu.
- A więc to prawda? -
Julian uniósł brew, nie rozumiejąc pytania. - No wiesz, że to miasto pełne jest
wampirów, wilkołaków, wróżek...
- Wróżkę mamy tylko jedną
- sprostował. - Poza tym więcej tu czarowników i zmiennokształtnych. Ale
owszem, roi się w Ash Dale od nieprawdziwych.
Max był zdziwiony odpowiedzią. Briget oczywiście naopowiadała mu
głupot, lecz niespecjalnie w nie wierzył. Teraz jednak miał ku temu podstawę -
słowa mieszkańca miasta liczyły się bardziej niż podekscytowany głos byłej
fanki fantasy.
Nie mógł jednak uwierzyć w niewinność żyjących tu ludzi.
Było to co najmniej bez sensu. Nie ma na ziemi osoby o sercu bez plam. Nawet
jeśli strach nie pozwala im na niektóre czyny, to już samo knucie planów jest
oznaką kiełkowania „czarnej róży”, jak zło nazywała Moment.
- Dzięki, pomyślę nad całą sytuacją - powiedział Max,
zbiegając po schodkach.
- Nie martw się, nawet jeśli ktoś ją porwał, zamknął ją w
sprzyjających warunkach!
Max zignorował słowa
Juliana. Chłopak nie znał Romi tak dobrze jak on. Ten mały rudzielec nie
potrafił wytrzymać bez rozmowy nawet dwóch godzin. Raz gdy zostawił ją samą w
domu, dorwała się do lodówki. Zjadła cały makaron bez sosu, dorwała się do
szafek i opróżniła je z krakersów i chipsów, wypiła dwa litry nagazowanej
oranżady... Nie było go ledwie godzinę, po powrocie zastał dosłowny burdel oraz
ją, śpiącą na jego łóżku, zakopaną w pościel. Dlatego miał obawy, co dziewczyna
mogłaby zrobić pozostawiona na pastwę losu na całą noc.
Dzień drugi
Sznur zniknął około dziesiątej,
a ja w końcu mogłam swobodnie się poruszać. Domek był zaczarowany, to na pewno.
Lodówka pełna jedzenia, łóżko pościelone i gotowe do spania. Tylko łazienki
szukałam dłużej. Okazała się ładna i czysta, z ciepłą wodą oraz mnóstwem
kolorowych płynów do kąpieli i mydełek.
Jak powiedział Valentine,
znalazłam pełno książek. Całą noc nie zmrużyłam oczu, czytając jakieś słabe
romansidło z dość ckliwym zakończeniem. Popłakałam się. Może była to wina
powieści, a może sytuacji, w której się znalazłam. Nie wiem.
Kiedy przez korony drzew
zaczęły docierać pierwsze promienie słońca, poczułam, że śmierdzę. Wzięłam więc
szybką kąpiel, obawiając się przybycia jakiegoś magicznego gościa z potrzebą
skorzystania z toalety.
Świergotały ptaszki, przez otwarte okna wpadało świeże
powietrze. Wakacje na łonie natury, czegoż można chcieć więcej? Hm, no nie
wiem, towarzystwa, wolności?
Chwyciłam w dłoń jabłko i
z całej siły rzuciłam nim w okno.
W pierwszej chwili myślałam, że albo przeleci i wyląduje
na trawie, albo owoc po prostu się odbije. Pomyliłam się. Z krągłego,
czerwonego jabłuszka pozostał sok oraz kawałki skórki. Czyli Valentine nie ma
poczucia humoru albo lubi przyglądać się na rozczłonkowane ciała młodych
dziewcząt. Kto go tam wie. Przynajmniej skreśliło to plan ucieczki oknem.
Usiadłam pod ścianą i schowałam twarz w kolanach. Nie
wytrzymam. Przecież to istna mordęga - kto zostawia zamkniętą w czterech
ścianach dziewczynę, która ledwo co wysiaduje czterdzieści pięć minut na
lekcji? Tylko sadyści. Do masochistki było mi jednak daleko, siedzenie nie
sprawiało żadnej przyjemności, a jedynie nabawiłam się bólu dupy.
Czy aż tak mu na mnie zależało? Po świecie chodziło wiele
więcej ładniejszych śmiertelniczek, szczuplejszych i mniej szurniętych, które z
całą pewnością poleciałyby na taki podryw. Ba, nawet by go nie potrzebował.
Pożądanie od pierwszego wejrzenia, że tak zacytuję Valentine'a. Chłopak był
głupi, jeśli wierzył, że porzucę Maxa, całkiem o nim zapomnę, a potem zostanę
przy nim
***
Max niespokojnie uderzał
palcami o blat szkolnej ławki, wzrok bijając w błękitne niebo za oknem. Choć
zima skończyła się dwa dni temu, na drzewach już pojawiały się pierwsze zielone
liście. Ash Dale rządziło się własnymi zasadami, magią. Gdy ktoś czegoś pragnął
albo potrzebował, dostawał to. Max nadal nie mógł tego pojąć i stwierdził, iż
minie dużo czasu, nim pogodzi się z tą myślą.
Nauczyciel opowiadał o europejskich wojnach. Chłopaka jakoś
nie ciekawił temat, choć wolał omawiać inne kontynenty. Ameryka go nie
pociągała, nie dostrzegał w niej nic szczególnego. Gdyby mógł, przeniósłby się
do Europy, francuskim posługiwał się biegle, poradziłby sobie. Przeszkodę
stanowili rodzice. Uważali, iż chłopak jest nieodpowiedzialny. Ileż się
namęczył, aby dostać pozwolenie na wymianę uczniowską! Dlatego też marzenia o
Europie zostawił daleko w tyle.
Wibrujący w kieszeni telefon powiadomił Maxa o nowej
wiadomości. Wyjął komórkę i, ignorując zakaz, zaczął czytać.
Przyjdź na dziedziniec, zwolnij się. - Julian Fox
O żadnym Julianie Foxie
chłopak nigdy nie słyszał, jednak po dodaniu do siebie kilku faktów stwierdził,
że to zapewne sąsiad Romi, którego odwiedził zeszłego wieczoru. Tylko skąd miał
jego numer? Podejrzane.
Max spakował plecak, po czym wstał z ławki, cicho
wypuszczając powietrze.
- Muszę wyjść - oświadczył
głośno, kierując się w stronę drzwi.
- Czemuż to? – Nauczyciel nie ruszył się nawet o krok.
- Mama czeka na dziedzińcu - odparł, robiąc z siebie
głupka, gdyż wszyscy wiedzieli, że to niemożliwe.
Max zignorował śmiejący
się tłum i powolnym krokiem opuścił salę lekcyjną. Potem zbiegł szybko po
schodach i w ciągu kilku sekund znalazł się na dworze, aż czarne okulary
zsunęły mu się z nosa, poprawił je więc środkowym palcem.
Pod bramą stało dwóch
chłopców. Trzymali się ze ręce, a niższy, ciemnowłosy, wyglądał na nieco
wystraszonego. Czyżby Wschód zrobił mu kiedyś krzywdę i teraz patrzył na niego
takim wzrokiem, jakby chciał owy czyn powtórzyć? Szkoda tylko, że Wschodnia
Akademia to budynek, pomyślał Max.
- Cześć. - Krótkie powitanie padło z ust bruneta, który
jeszcze mocniej ścisnął dłoń Juliana. - Możemy iść gdzieś dalej? To miejsce
jest nieczyste.
- To wina Antonia - odparł Max, wychodząc za ogradzający
szkołę mur. Dwójka obcych ruszyła za nim. - Jakieś nowe informacje?
- Przemyślałem twoje
podejrzenia i, choć nadal wierzę w niewinność Ash Dale, to w pewnym niewielkim
procencie możesz mieć rację.
W środku Max przeżywał
małe zwycięstwo. Od początku wiedział, że stało się coś złego. Podczas
spotkania na korytarzu widział w jej oczach tęsknotę i radość z widoku jego
twarzy. Nie mogła więc tak po prostu zniknąć, choćby ze względu na uczucie,
które żywiła. Romi, mimo tych wszystkich, maleńkich wad, potrafiła kochać. A
jak kochała, to kochała mocno i nie przerwanie.
- W związku z tym
postanowiłem zadzwonić i poprosić o pomoc moją znajomą - oznajmił jasnowłosy,
prowadząc ich w stronę pobliskiego parku. - Jestem pewien, że z jej pomocą oraz
doświadczeniem uda nam się odnaleźć Romilię.
- Romi - poprawili równo Max i Nick, po czym obaj parsknęli
śmiechem.
- Jestem Nicodemus -
przedstawił się chłopak, wyciągając rękę w stronę Maxa. - Ale wołają Nick.
- A ja Maximilian, mówią
Max. - Uścisnął jego dłoń, uśmiechając się.
- Jesteśmy.
Park we Wschodniej części
nie był tak imponujący jak ten w centrum miasta. Było tu pełno tuj oraz
fontanna, ławeczki stały przy wyłożonych kostką dróżkach, skręcających się w
najdziwniejsze i najbardziej skomplikowane wzory, jakie tylko można było
stworzyć. Na jednej z nich, mimo upału i grzejącego słońca, siedziała postać ubrana w podróżny, czarny płaszcz. Na stopach
miała ciemne baleriny.
Chłopcy ruszyli w jej stronę, a gdy zajęli miejsca obok, ta
drgnęła i skrzywiła się. Przypominało to Maxowi filmy, które oglądał z Romi. Zabójcy
zwykle nosili takie stroje, aby ludzie nie zaczepiali ich na ulicy. Dawało im
to anonimowość oraz święty spokój, a co za tym idzie, spokojne i bezproblemowe
życie. Niektórzy używali również masek, tyle że wtedy bardzo rzadko ukazywali
prawdziwą twarz. Max zaczął się zastanawiać, z kim kumpluje się Julian. Czyżby
miał w telefonie numer do seryjnego zabójcy?
- Nie sądziłam, że będziesz się trzymać ludzi, Jul -
odezwał się cienki, słodki, dziewczęcy głosik. - Podobnie ty, Nick.
Zastrzegaliście się kilka lat temu, a teraz proszę... Czasy się zmieniają.
Opadł kaptur i Max ujrzał twarz dziecka. Twarz dziecka o
niezwykle mądrych, poważnych, niebieskich oczach patrzących na całą trójkę z
niemałym zainteresowaniem. Czarne, długie włosy układały się na ramionach, a
blada cera przypominała mu Antonia. W dziewczynce było coś pociągającego, a
jednocześnie odpychającego, jakby podświadomość kazała mu uciekać, gdzie pieprz
rośnie przed trzynastolatką! Chłopak stwierdził, iż to lekka przesada i zmusił
się, aby pozostać na miejscu.
- Max, poznaj Elisabeth. - Julian podrapał się w tył głowy. -
Znaną również jako Uciekającą przed Łowcami.
- Łowcami? - Kasztanowowłosy ściągnął brwi.
- Zabijam, zostawiam ofiarę, oni mnie namierzają i chcą zabić,
więc uciekam. - Mówiła bez emocji w głosie, jakby nie robiło to na niej żadnego
wrażenia, jakby śmierć po prostu była bez znaczenia. - Jestem wampirem, Maximilianie
- dodała, widząc na twarzy chłopca mieszane uczucia. - Gdyby nie ludzka krew w
moich żyłach, spłonęłabym żywcem, wychodząc na słońce. Ale dzięki brutalności i
śmierci, wciąż swobodnie się poruszam.
Max nie chciał tego pojąć. Dla niego śmierć zawsze
kojarzyła się z czymś okropnym, na pewno nie z życiem innych. Nawet jeśli
pomagało to wampirom, ginęli niewinni. Tylko co on mógł? Nic. A jeśli Elisabeth
miała pomóc w odnalezieniu Romi, musiał zaakceptować jej styl życia albo
przynajmniej udawać, że tak jest.
- No, kochani, to co mam robić?
Ciekawie się zapowiada. Dałaś trochę więcej innych bohaterów przez co możemy ich bardziej poznać :)
OdpowiedzUsuńMasz parę literówek. Nie pamiętam za bardzo jakich, ale było coś o wodzie niegazowanej. Tak masz chyba jeden :D
Poza tym wszystko świetnie! Nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
Cóż, trzeba by to przeczytać jeszcze raz O.o
UsuńElisabeth jest naprawdę wspaniałą osobą, choć z początku może się taka nie wydawać ze względu na swoją naturę ;w; Postać ma już trzy lata, ale do tej pory nie wiedziałam, gdzie jest jej miejsce ^.^"
Nom fajne, fajne, nie powiem.
OdpowiedzUsuń(a w myślach)
Ja kurka, nie mogę! Jakie to jest epickie! Nie czytałem nic bardziej.... brak słów.
Uważam że to co piszesz jest wspaniałe, 16 rozdziałów głupiej historii o czarodziejach, wampirach, zmiennokształtnych,wierze i homoseksualiźmie!
Gratulucje!
(na głos)
Można uznać że te bazgroły, chyba jednak są coś warte. Weny! - przyda się
Uśmiechnęłam się, czytając Twój komentarz~!
UsuńJeju, dziękuję, poprawiłeś mi humor :3