niedziela, 2 marca 2014

Rozdział XVI

Dzień dobry, czy kiedy tam zamierzacie to czytać~
Tak, myślałam, że rozdział dodam później, ale stwierdziłam, że tyle tekstu spokojnie wystarczy. Może nie ma tu zbyt wielu opisów (trzecia osoba tak bardzo boli), jednak rozdzialik ma pięć stron ;w; Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, kolejny pojawi się za 7-9 dni. 
W rozdziale szesnastym poznajemy główną bohaterkę "Niebanalnej historii", bliżej o tym opowiadaniu w "Zwiastunach".
Poza tym chciałabym Was zaprosić na bloga ze... Wszystkim. Będę tam publikowała wszystkie opowiadania, wiersze i inne pisane formy wypowiedzi, więc jeśli ktoś lubi mój styl oraz pomysły, serdecznie zapraszam~


Rozdział Szesnasty – Jabłkowy soczek

Dzień Pierwszy


     Max wytarł spocone dłonie o spodnie, a następnie nerwowo zapukał do drzwi państwa Turtle. Tak dawno nie widział rodziców Romi, że denerwował się przed spotkaniem. Bał się ich reakcji. Choć kiedyś go uwielbiali, teraz wszystko mogło się zmienić. Stosunek Carmen i Philipa do Maxa także.
     Max nie pamiętał, kiedy zaczął czuć coś do Romi. Znali się od dziecka, podobnie jak kilka innych osób z Red, jednak to z nią dogadywał się najlepiej. To ją pierwszą bronił przed starszymi chłopakami, którzy nazywali dziewczynę Marchewką. Potem to Briget wysunęła się do przodu. Zaczęła pyskować i wszystko lekceważyć. Max tak nie potrafił, czasem bardzo tego żałował. Chciał dla Romi jak najlepiej, kochał ją, a to uczucie rosło z każdym dniem, uśmiechem, dotykiem.
     Drzwi otworzyły się. Wychyliła się zza nich Carmen, prawna opiekunka Romilii. Dziewczyna odziedziczyła po niej rude włosy oraz lekko zadarty nos. Czasem naprawdę myślał, że byli biologiczną rodziną. Takie podobieństwa zdarzają się rzadko kiedy.
     - Max? - Zdziwiony, delikatny głos starszej pani rozległ się jak echo w głowie chłopca. - A co ty tu robisz?
     - Ja... - Brązowowłosy podrapał się w tył głowy. - Przyjechałem na wymianę uczniowską... We Wschodzie spotkałem Romilię i zgodziła się, bym przyszedł wieczorem.
     Twarz Carmen nagle pociemniała. Kobieta ścisnęła trzymaną w dłoni białą, haftowaną w przeróżne wzory chusteczkę, a następnie zamknęła oczy i niemal jak robot wypowiedziała kolejne słowa.
     - Nie ma jej. Nie wróciła.
    Gdyby nie fakt, iż Max przez okno widział przekraczającą ogrodzenie Wschodu Romilię, zapewne machnąłby tylko ręką. W końcu która nastolatka nie wybywa po lekcjach na colę? Tyle że Romi nie poszła tego dnia do szkoły i nigdy nie wracała po dwudziestej, a owa godzina już dawno minęła. Zegarek w telefonie chłopaka pokazywał dwudziestą pierwszą siedemnaście.
     - Nie pisała do pani? - zapytał Max, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej szczegółów.
     - Brak wiadomości, brak połączeń. - Rudowłosa pokręciła głową. - Znam ją na tyle dobrze, aby wiedzieć, że coś się stało, Max. Nigdy nie znikała bez uprzedniej informacji o tym.
     - Wiem, wiem. - Chłopak podrapał się po policzku, próbując wymyślić jakiś plan. - Kontaktowała się pani z jej znajomymi?
     - Oczywiście. Żadna nie widziała Romi na zajęciach. Nicka nie było w szkole, a Julian przyznał się, że namówił ją do odwiedzenia Wschodniej Akademii.
     Ciężkie westchnięcie matki dziewczyny zmartwiło Maxa. Nie mógł tak tego zostawić.
     - Gdzie mieszka ten cały Julian?
     - Ten biały dom, dwie działki od nas. - Pani Turtle wychyliła się i palcem wskazała mu drogę.
     - Dziękuję. Porozmawiam z nim jeszcze. Może się pokłócili.
     Carmen wróciła do mieszkania, a Max zbiegł po schodkach i ruszył, aby pomówić z Bratem.
     

 ***



     Valentine chodził od ściany do ściany i szeptał łacińskie zaklęcia. Jego oczy świeciły niebywałym,
złotym blaskiem. Wyglądałby jak anioł, gdyby nie ciemne ubranie oraz ponura mina. Przypominał naburmuszone dziecko, kiedy to ja powinnam odgrywać tę rolę. Siedziałam od dobrych kilku godzin w bezruchu, odwracając tylko czasami głowę.
     - Jestem głodna - odezwałam się, po raz kolejny narzekając na pusty żołądek.
     - Ostatnie zaklęcie, jasne?
     Chłopak nie miał najmniejszej ochoty na dłuższą wymianę zdań. A szkoda, chętnie dowiedziałabym się, dlaczego zostałam zamknięta.
     - Już? - Ssanie w żołądku stawało się coraz silniejsze, ale Valentine nic sobie z tego nie robił.
     Jeśli chciał mnie tu trzymać, musiał zapewnić mi przynajmniej godne warunki oraz zajęcie. Nawet gdybym nie umarła z głodu, zabiłaby mnie nuda. No bo co można robić w zamkniętym domu w lesie, mając związane ręce? Co najwyżej leżeć i liczyć dziury w suficie. Niestety, niespecjalnie mnie to kręciło. Nie podejrzewałam również, by znalazł się tu telewizor oraz kablówka.
     - Tak - odpowiedział w końcu. Następnie wymaszerował z pomieszczenia, a gdy wrócił, trzymał talerz kanapek. - W lodówce znajdziesz jedzenie, w sąsiednim pokoju na półkach stoją książki. Domek został zaklęty, żaden prawdziwy stąd nie wyjdzie ani nie wejdzie. Każda próba zakończy się... Bólem.
     Otworzyłam usta. To dlatego tak szeptał, musiał odprawiać te swoje czary mary na budynek. Szczwany lis. I jak miałam niby wydostać się z tego przeklętego domu, skoro magia miała mnie powstrzymać przed ucieczką? Fantastycznie, po prostu fantastycznie.
     - Ja wybywam, niedługo zaczną się zastanawiać, gdzie jestem.
     Widać, jak mu zależało. Po prostu wyszedł, zostawiając samą, jakbym była lalką, która grzecznie poczeka, aż powtórnie ktoś zacznie się nią bawić.


***

     - Przepraszam, ale kim ty jesteś?
     Max stał przed drzwiami i wpatrywał się w twarz jasnowłosego Azjaty o delikatnych rysach. Wyglądał jak jedna z tych marnych gwiazdeczek, których słuchała Briget i ciągle powtarzała „kawaii”.
     - Max. Max Larch, przyjaciel Romilii - wyjaśnił, wsadzając ręce do kieszeni. - Mam sprawę, chodzi o Romi.
     Julian wyszedł na taras i zamknął za sobą drzwi. Oparł się plecami o barierkę, po czym odetchnął głęboko, wdychając nocne powietrze. Jego twarz się rozluźniła, przez kilka sekund widniała na niej ulga.
     - Słucham.
     Max nie wiedział, od czego zacząć. Był niemal pewien, że chłopak musiał o nim słyszeć, ponieważ zadawałby więcej pytań. Tymczasem pozostawał niewzruszony.
     - Cóż, mam pewne przypuszczenia, że ktoś mógł ją porwać. - Brązowowłosy przerwał na chwilę, by Julian mógł się oswoić z tą myślą. - Nie odzywa się od rana do nikogo, nikt jest nie widział od momentu opuszczenia Wschodu.
     - Ash Dale to spokojne miejsce - odpowiedział, drapiąc się w tył głowy. - Nie ma tu nikogo, kto byłby w stanie zrobić coś tak okropnego. Zwłaszcza prawdziwemu.
     - A więc to prawda? - Julian uniósł brew, nie rozumiejąc pytania. - No wiesz, że to miasto pełne jest wampirów, wilkołaków, wróżek...
     - Wróżkę mamy tylko jedną - sprostował. - Poza tym więcej tu czarowników i zmiennokształtnych. Ale owszem, roi się w Ash Dale od nieprawdziwych.
     Max był zdziwiony odpowiedzią. Briget oczywiście naopowiadała mu głupot, lecz niespecjalnie w nie wierzył. Teraz jednak miał ku temu podstawę - słowa mieszkańca miasta liczyły się bardziej niż podekscytowany głos byłej fanki fantasy.
     Nie mógł jednak uwierzyć w niewinność żyjących tu ludzi. Było to co najmniej bez sensu. Nie ma na ziemi osoby o sercu bez plam. Nawet jeśli strach nie pozwala im na niektóre czyny, to już samo knucie planów jest oznaką kiełkowania „czarnej róży”, jak zło nazywała Moment.
     - Dzięki, pomyślę nad całą sytuacją - powiedział Max, zbiegając po schodkach.
     - Nie martw się, nawet jeśli ktoś ją porwał, zamknął ją w sprzyjających warunkach!
     Max zignorował słowa Juliana. Chłopak nie znał Romi tak dobrze jak on. Ten mały rudzielec nie potrafił wytrzymać bez rozmowy nawet dwóch godzin. Raz gdy zostawił ją samą w domu, dorwała się do lodówki. Zjadła cały makaron bez sosu, dorwała się do szafek i opróżniła je z krakersów i chipsów, wypiła dwa litry nagazowanej oranżady... Nie było go ledwie godzinę, po powrocie zastał dosłowny burdel oraz ją, śpiącą na jego łóżku, zakopaną w pościel. Dlatego miał obawy, co dziewczyna mogłaby zrobić pozostawiona na pastwę losu na całą noc.


        Dzień drugi

     Sznur zniknął około dziesiątej, a ja w końcu mogłam swobodnie się poruszać. Domek był zaczarowany, to na pewno. Lodówka pełna jedzenia, łóżko pościelone i gotowe do spania. Tylko łazienki szukałam dłużej. Okazała się ładna i czysta, z ciepłą wodą oraz mnóstwem kolorowych płynów do kąpieli i mydełek.
     Jak powiedział Valentine, znalazłam pełno książek. Całą noc nie zmrużyłam oczu, czytając jakieś słabe romansidło z dość ckliwym zakończeniem. Popłakałam się. Może była to wina powieści, a może sytuacji, w której się znalazłam. Nie wiem.
     Kiedy przez korony drzew zaczęły docierać pierwsze promienie słońca, poczułam, że śmierdzę. Wzięłam więc szybką kąpiel, obawiając się przybycia jakiegoś magicznego gościa z potrzebą skorzystania z toalety.
     Świergotały ptaszki, przez otwarte okna wpadało świeże powietrze. Wakacje na łonie natury, czegoż można chcieć więcej? Hm, no nie wiem, towarzystwa, wolności?
     Chwyciłam w dłoń jabłko i z całej siły rzuciłam nim w okno.
     W pierwszej chwili myślałam, że albo przeleci i wyląduje na trawie, albo owoc po prostu się odbije. Pomyliłam się. Z krągłego, czerwonego jabłuszka pozostał sok oraz kawałki skórki. Czyli Valentine nie ma poczucia humoru albo lubi przyglądać się na rozczłonkowane ciała młodych dziewcząt. Kto go tam wie. Przynajmniej skreśliło to plan ucieczki oknem.
     Usiadłam pod ścianą i schowałam twarz w kolanach. Nie wytrzymam. Przecież to istna mordęga - kto zostawia zamkniętą w czterech ścianach dziewczynę, która ledwo co wysiaduje czterdzieści pięć minut na lekcji? Tylko sadyści. Do masochistki było mi jednak daleko, siedzenie nie sprawiało żadnej przyjemności, a jedynie nabawiłam się bólu dupy.
     Czy aż tak mu na mnie zależało? Po świecie chodziło wiele więcej ładniejszych śmiertelniczek, szczuplejszych i mniej szurniętych, które z całą pewnością poleciałyby na taki podryw. Ba, nawet by go nie potrzebował. Pożądanie od pierwszego wejrzenia, że tak zacytuję Valentine'a. Chłopak był głupi, jeśli wierzył, że porzucę Maxa, całkiem o nim zapomnę, a potem zostanę przy nim
     

***


     Max niespokojnie uderzał palcami o blat szkolnej ławki, wzrok bijając w błękitne niebo za oknem. Choć zima skończyła się dwa dni temu, na drzewach już pojawiały się pierwsze zielone liście. Ash Dale rządziło się własnymi zasadami, magią. Gdy ktoś czegoś pragnął albo potrzebował, dostawał to. Max nadal nie mógł tego pojąć i stwierdził, iż minie dużo czasu, nim pogodzi się z tą myślą.
     Nauczyciel opowiadał o europejskich wojnach. Chłopaka jakoś nie ciekawił temat, choć wolał omawiać inne kontynenty. Ameryka go nie pociągała, nie dostrzegał w niej nic szczególnego. Gdyby mógł, przeniósłby się do Europy, francuskim posługiwał się biegle, poradziłby sobie. Przeszkodę stanowili rodzice. Uważali, iż chłopak jest nieodpowiedzialny. Ileż się namęczył, aby dostać pozwolenie na wymianę uczniowską! Dlatego też marzenia o Europie zostawił daleko w tyle.
     Wibrujący w kieszeni telefon powiadomił Maxa o nowej wiadomości. Wyjął komórkę i, ignorując zakaz, zaczął czytać.
     Przyjdź na dziedziniec, zwolnij się. - Julian Fox
     O żadnym Julianie Foxie chłopak nigdy nie słyszał, jednak po dodaniu do siebie kilku faktów stwierdził, że to zapewne sąsiad Romi, którego odwiedził zeszłego wieczoru. Tylko skąd miał jego numer? Podejrzane.
     Max spakował plecak, po czym wstał z ławki, cicho wypuszczając powietrze.
     - Muszę wyjść - oświadczył głośno, kierując się w stronę drzwi.
     - Czemuż to? – Nauczyciel nie ruszył się nawet o krok.
     - Mama czeka na dziedzińcu - odparł, robiąc z siebie głupka, gdyż wszyscy wiedzieli, że to niemożliwe.
     Max zignorował śmiejący się tłum i powolnym krokiem opuścił salę lekcyjną. Potem zbiegł szybko po schodach i w ciągu kilku sekund znalazł się na dworze, aż czarne okulary zsunęły mu się z nosa, poprawił je więc środkowym palcem.
     Pod bramą stało dwóch chłopców. Trzymali się ze ręce, a niższy, ciemnowłosy, wyglądał na nieco wystraszonego. Czyżby Wschód zrobił mu kiedyś krzywdę i teraz patrzył na niego takim wzrokiem, jakby chciał owy czyn powtórzyć? Szkoda tylko, że Wschodnia Akademia to budynek, pomyślał Max.
     - Cześć. - Krótkie powitanie padło z ust bruneta, który jeszcze mocniej ścisnął dłoń Juliana. - Możemy iść gdzieś dalej? To miejsce jest nieczyste.
     - To wina Antonia - odparł Max, wychodząc za ogradzający szkołę mur. Dwójka obcych ruszyła za nim. - Jakieś nowe informacje?
     - Przemyślałem twoje podejrzenia i, choć nadal wierzę w niewinność Ash Dale, to w pewnym niewielkim procencie możesz mieć rację.
     W środku Max przeżywał małe zwycięstwo. Od początku wiedział, że stało się coś złego. Podczas spotkania na korytarzu widział w jej oczach tęsknotę i radość z widoku jego twarzy. Nie mogła więc tak po prostu zniknąć, choćby ze względu na uczucie, które żywiła. Romi, mimo tych wszystkich, maleńkich wad, potrafiła kochać. A jak kochała, to kochała mocno i nie przerwanie.
     - W związku z tym postanowiłem zadzwonić i poprosić o pomoc moją znajomą - oznajmił jasnowłosy, prowadząc ich w stronę pobliskiego parku. - Jestem pewien, że z jej pomocą oraz doświadczeniem uda nam się odnaleźć Romilię.
     - Romi - poprawili równo Max i Nick, po czym obaj parsknęli śmiechem.
     - Jestem Nicodemus - przedstawił się chłopak, wyciągając rękę w stronę Maxa. - Ale wołają Nick.
     - A ja Maximilian, mówią Max. - Uścisnął jego dłoń, uśmiechając się.
     - Jesteśmy.
     Park we Wschodniej części nie był tak imponujący jak ten w centrum miasta. Było tu pełno tuj oraz fontanna, ławeczki stały przy wyłożonych kostką dróżkach, skręcających się w najdziwniejsze i najbardziej skomplikowane wzory, jakie tylko można było stworzyć. Na jednej z nich, mimo upału i grzejącego słońca, siedziała postać  ubrana w podróżny, czarny płaszcz. Na stopach miała ciemne baleriny.
     Chłopcy ruszyli w jej stronę, a gdy zajęli miejsca obok, ta drgnęła i skrzywiła się. Przypominało to Maxowi filmy, które oglądał z Romi. Zabójcy zwykle nosili takie stroje, aby ludzie nie zaczepiali ich na ulicy. Dawało im to anonimowość oraz święty spokój, a co za tym idzie, spokojne i bezproblemowe życie. Niektórzy używali również masek, tyle że wtedy bardzo rzadko ukazywali prawdziwą twarz. Max zaczął się zastanawiać, z kim kumpluje się Julian. Czyżby miał w telefonie numer do seryjnego zabójcy?
     - Nie sądziłam, że będziesz się trzymać ludzi, Jul - odezwał się cienki, słodki, dziewczęcy głosik. - Podobnie ty, Nick. Zastrzegaliście się kilka lat temu, a teraz proszę... Czasy się zmieniają.
     Opadł kaptur i Max ujrzał twarz dziecka. Twarz dziecka o niezwykle mądrych, poważnych, niebieskich oczach patrzących na całą trójkę z niemałym zainteresowaniem. Czarne, długie włosy układały się na ramionach, a blada cera przypominała mu Antonia. W dziewczynce było coś pociągającego, a jednocześnie odpychającego, jakby podświadomość kazała mu uciekać, gdzie pieprz rośnie przed trzynastolatką! Chłopak stwierdził, iż to lekka przesada i zmusił się, aby pozostać na miejscu.
     - Max, poznaj Elisabeth. - Julian podrapał się w tył głowy. - Znaną również jako Uciekającą przed Łowcami.
     - Łowcami? - Kasztanowowłosy ściągnął brwi.
    - Zabijam, zostawiam ofiarę, oni mnie namierzają i chcą zabić, więc uciekam. - Mówiła bez emocji w głosie, jakby nie robiło to na niej żadnego wrażenia, jakby śmierć po prostu była bez znaczenia. - Jestem wampirem, Maximilianie - dodała, widząc na twarzy chłopca mieszane uczucia. - Gdyby nie ludzka krew w moich żyłach, spłonęłabym żywcem, wychodząc na słońce. Ale dzięki brutalności i śmierci, wciąż swobodnie się poruszam.
     Max nie chciał tego pojąć. Dla niego śmierć zawsze kojarzyła się z czymś okropnym, na pewno nie z życiem innych. Nawet jeśli pomagało to wampirom, ginęli niewinni. Tylko co on mógł? Nic. A jeśli Elisabeth miała pomóc w odnalezieniu Romi, musiał zaakceptować jej styl życia albo przynajmniej udawać, że tak jest.
     - No, kochani, to co mam robić?

4 komentarze:

  1. Ciekawie się zapowiada. Dałaś trochę więcej innych bohaterów przez co możemy ich bardziej poznać :)
    Masz parę literówek. Nie pamiętam za bardzo jakich, ale było coś o wodzie niegazowanej. Tak masz chyba jeden :D
    Poza tym wszystko świetnie! Nie mogę się doczekać następnego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, trzeba by to przeczytać jeszcze raz O.o
      Elisabeth jest naprawdę wspaniałą osobą, choć z początku może się taka nie wydawać ze względu na swoją naturę ;w; Postać ma już trzy lata, ale do tej pory nie wiedziałam, gdzie jest jej miejsce ^.^"

      Usuń
  2. Nom fajne, fajne, nie powiem.
    (a w myślach)
    Ja kurka, nie mogę! Jakie to jest epickie! Nie czytałem nic bardziej.... brak słów.

    Uważam że to co piszesz jest wspaniałe, 16 rozdziałów głupiej historii o czarodziejach, wampirach, zmiennokształtnych,wierze i homoseksualiźmie!
    Gratulucje!
    (na głos)
    Można uznać że te bazgroły, chyba jednak są coś warte. Weny! - przyda się

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnęłam się, czytając Twój komentarz~!
      Jeju, dziękuję, poprawiłeś mi humor :3

      Usuń