niedziela, 16 marca 2014

Rozdział XVII

Przepraszam, że tak długo ;-; Ale miałam konkurs i dwa razy pisałam opowiadanie xDD"
Rozdział napisany w ciągu dwóch dni. Literówek chyba nie ma, mam nadzieje ;-;
Teraz jednak nie zanudzam i zapraszam do dalszej części Normalnej. To już siedemnasty rozdział, powoli zbliżamy się do końca *-*
Mam nadzieję, iż treść nieco rozjaśni wam umysły i wyjaśni, dlaczego tak a nie inaczej postąpił Valentine.



Rozdział Siedemnasty – Błądząc w przeszłości


     Chłopcy stali pod drzewem naprzeciw domu państwa Turtle. Już dawno zapadł zmrok i mieszkańcy Ash Dale siedzieli przed telewizorami. Nieliczni przechodnie po prostu zerkali z ukosa, ale dla nich widok rozmawiających, nastoletnich chłopców był czymś normalnym. Tu nikt nie musiał się bać, że zostanie porwany, że złapie go policja i odwiezie do domu. Ash Dale stało się azylem dla półdemonów i innych nieprawdziwych, którzy nie mieli się gdzie skryć.
     Co robili chłopcy? Czekali. Czekali na przypominającą dziewczynkę z podstawówki wampirzycę, która w tej chwili przeszukiwała pokój Romilii. Wpatrywali się w okno, lecz nie dostrzegli ani zapalonego światła, ani drgania zasłon, ani ruchu.
     - Powinniście być bardziej czujni - odparł słodki głos za ich plecami. Cała trójka odwróciła się z niemałym zaskoczeniem, by spojrzeć w twarz Lisie. - Jesteście naprawdę beznadziejni.
     Max nie mógł uwierzyć, że ktoś tak drobny i uroczy może wypijać ludzką krew na śniadanie, a potem spokojnie przechadzać się ulicami, uśmiechając się do przechodniów. Tak właśnie robiła Lisa. Max nie przypuszczał, iż kiedykolwiek przyjdzie mu się współpracować z jakimś nieprawdziwym, lecz sytuacja tego wymagała. Musiał wziąć się w garść. Robił to dla Romi.
     - Maximilianie, masz może jej krew? - zapytała dziewczyna, zdejmując z głowy kaptur peleryny. Teraz, wśród księżycowego światła, wyglądała naprawdę upiornie. I przerażająco. Jak śmierć.
     - Nie kolekcjonuję krwi moich byłych, wybacz - odpowiedział takim tonem, jakby oskarżono go o pedofilię. - Po co ci krew? Nie możesz jej znaleźć po zapachu?
     - Chyba mylisz mnie z psem, dzieciaku. - Wspięła się na drzewo i usiadła na gałęzi.
     - Jestem starszy - odparł, wyciągając głowę, by dostrzec zarys jej sylwetki.
     - Max... - Julian spojrzał na chłopaka, przygryzając dolną wargę. - Lisa ma rocznikowo dwadzieścia dwa lata...
     - C-co?! - Max cofnął się kilka kroków do tyłu i patrzył, jak na dziecięcą twarz wślizguje się uśmiech tryumfu.
     - My, wampiry przemienione, czujemy zapach ludzkiej krwi. W dodatku dla każdego pachnie inaczej. Przykładowo: dla mnie Julian pachnie pomarańczą, ale dla Antonia jest wanilią wymieszaną z cynamonem - wyjaśniła.
     - Czekaj, czekaj, czekaj... - Blondyn podrapał się po brodzie, a Nick, który wyglądał na wyczerpanego, oparł się o drzewo. - Antonio wgryzł się wczoraj w Romi. Nie wiem, ile wypił, ale krew powinna nadal płynąć w jego żyłach.
     Lisa odbiła się i zeskoczyła jak prawdziwy łowca, lądując na ziemi. Jedno kolano miała zgięte, prawa dłoń spoczywała na kępie trawy, a kiedy się wyprostowała, znów jej twarz zakrył kaptur. Max zastanawiał się, jak dziewczyna funkcjonuje. Patrząc na nią, mimowolnie się cofał. Choć wyglądała jak dziecko, ten lód i obojętność w oczach odstraszał. Musiała czuć się samotna, odrzucona przez ludzi, pozostawiona sama sobie. Nikomu tego nie życzył, zwłaszcza ludziom młodym, bo o ile starsi potrafią wpasować się w sytuację, o tyle młodzi potrzebują towarzystwa innych, inaczej dostają szału i wpadają w depresję. Czy Lisa miewała takie stany? Może właśnie wtedy budziła się w niej rządza mordu i zabijała, nie patrząc a nic? Były to tylko gdybania, lecz Max czuł, że jest w tym nieco prawdy.
     - Max, odprowadź Nicka - zarządziła, ściągając usta w cienką kreskę. - Nie wyleczył się do końca, a szwenda się. Zmiennokształtni nie mogą chorować, ale, jak widać, są zbyt głupi, by przejmować się zdrowiem. A potem przychodzi płacz, bo stracili swoje moce. Ech, nigdy ich nie zrozumiem. – Pokręciła głową, karcąc zmieniających postacie nieprawdziwych, lecz po chwili znów wróciła do lodowatości. - Ja z Julianem odwiedzimy Antonia.
     Złapała za nadgarstek blondyna, po czym wyszeptała kilka słów po francusku. Oboje rozpłynęli się w powietrzu, a Max przyglądał się całej scenie z otwartą buzią. Po raz pierwszy widział coś takiego. Nawet w filmach o wampirach, które uwielbiał oglądać w piątkowe wieczory, nie pokazywano podobnych rzeczy. Tam po prostu zabijano i robiono zbliżenie na przepełnione szaleństwem oczy. Tutaj patrzył jak materia zmienia się w… No właśnie, w co?
     - Co rozłączone, stanie się jednością - przetłumaczył słowa Lisy Nick, ruszając w stronę domu. Max dogonił go i zrównał krok. – Jeśli się wie, że wszystko wokół to czysta energia, można otrzymać od świata wszystko, czego się zapragnie. Na tym polega magia. Wampiry potrafią naginać ją w pewnym stopniu, ale muszą wiele czasu spędzić na medytacji. – Najwyraźniej chłopak znał się na rzeczy. Max zastanawiał się, co go łączy z nieprawdziwymi. - Czasem się jej boję – dodał, krzywiąc się.
     - Kogo? Lisy?
     - Tak. Ma wielką władzę - przyznał, chowając ręce w kieszeniach spodni. - Wciąż ucieka, ale w końcu mogą ją złapać. A wtedy zabije wszystkich, którzy zajdą jej drogę. Rozpocznie się rzeź, zginą niewinni. Ta dziewczyna to cykająca bomba. W końcu nie ma duszy, straciła ją w chwili śmierci, jeśli zło wedrze się raz, już nie odpuści.
     Max rozumiał, o czym mówił zmiennokształtny. Choć nie znał wampirzycy, czuł od niej dominację, mrok. Tylko ludzie o ogromnej sile woli mogli się temu oprzeć. Przynajmniej wiedział, że Romi się odnajdzie. Ktoś taki jak Lisa nie poddaje się po jednym niepowodzeniu.

***

     „Mam dość” - pomyślałam, oplatając kolana ramionami.
     Dłonie miałam poranione do krwi, brakowało mi sił. Nie chciałam dać za wygraną. Nigdy. Nie byłam osobą, która się poddaje. Valentine tylko patrzył na mnie, stojąc na przeciwko. Czy wyglądałam tak okropnie, jak się czułam? A może jeszcze gorzej?
     W moim sercu panowała pustka. Od rana nie wypowiedziałam ani jednego słowa, przestałam również myśleć o żołądku. Nic już się dla mnie nie liczyło. Mogłabym umrzeć. Choć mijał dopiero drugi dzień, straciłam całkiem nadzieję na to, że uda mi się wydostać, że ktoś zacznie mnie szukać. Odgłosy ptaków dodawały kolejnego bólu. Latały, wzbijały się do nieba, dotykały błękitu, a potem dzieliły się z resztą swoim szczęściem. Czy gdyby pozwolono mi wydostać się z tej przeklętej klatki, domu, czy ze szczęścia zaczęłabym tańczyć? A może śpiewać? A może jedno i drugie.
     Niestety, los zdawał się mieć inne plany. Cierpiałam, kiedy słyszałam szum liści, cykanie świerszcza, ptasi śpiew, szum strumyka. Z oddali dochodził dziecięcy śmiech. Powoli kończyła mi się cierpliwość, umysł zaczynał się buntować i tworzyć dziwne, nieprzyjemne scenariusze.
     - Romi... - Głos Valentine'a brzmiał delikatnie, ale ja wiedziałam, iż to przykrywka. Gdyby było inaczej, pozwoliłby mi uciec. - Teraz już i tak nie mogę cię wypuścić. Jeśli bym to zrobił, ktoś dowiedziałby się, że to ja dokonałem tego niegodziwego czynu. Odebrano by mi magię oraz nieśmiertelność. Nie potrafiłbym bez tego żyć.
     Odetchnęłam głęboko. Westchnęłam? Pewnie tak.
     - Nienawidzę cię - wyszeptałam, mocniej zaciskając dłonie. Poczułam ból, lecz nie dałam tego po sobie poznać. - Każdy członek twojego urojonego haremu cię nienawidzi. To, że karmisz ich magią, jeszcze bardziej pogłębia to uczucie. Gdy stracisz nad nimi kontrolę, skończy się zabawa. Zbuntują się przeciwko tobie, a wtedy polegniesz. - Mówiłam cicho, ledwo dosłyszalnie, tylko na tyle mogłam sobie pozwolić. - Znajdź kogoś, kogo będziesz kochał naprawdę i...
     - Ona nie żyje! - krzyknął, uderzając pięścią w ścianę. Pokój wypełniła złota poświata. - Ona nie żyje... - Usłyszałam szloch. Valentine płakał odwrócony przodem do ściany, bym nie widziała jego twarzy. - Zabili ją, bo nie była jak ja, bo półdemonom nie można łączyć się z ludźmi... Zabili ją jak mojego ojca... - Upadł na kolana, a księżycowe światło igrało w ciemnych włosach. - Kochałem ją, chciałem dla niej jak najlepiej, ale Rada ma własne zasady. Możemy współżyć z ludźmi, lecz miłość jest zakazana. Dziecko człowieka i półdemona zawsze rodzi się ze skłonnościami do okrucieństwa, zabijania. Odebrano jej życie na moich oczach...
     Niespokojny oddech wypełnił cały pokój. Powietrze stało się ciężkie, ledwie mogłam oddychać. Po chwili jednak poczułam metaliczny posmak w ustach. Nie znajdowałam się już w domku, a we wspomnieniach Valentine'a.

***

     - Otwieraj drzwi, matole! - krzyknęła Lisa, waląc w ścianę. Nie przepadała za czekaniem, Julian doskonale o tym wiedział.
     Chłopak po raz pierwszy widział, by ktoś w taki sposób obnosił się do Hiszpana. Ludzie zwykli przy nim przybierać różne maski – niepokoju, strachu, powagi. Obawiali się, że trafią pod jego kły. Julian wiedział, iż te podejrzenia są fałszywe, znał Antonia i wierzył w dobre intencje przyjaciela. Razem z Nickiem spędzali dużo czasu, zwłaszcza na rozmowach. Wampir dawno wyznał uczucia zmiennokształtnemu, nie chciał żyć w kłamstwie. Nick pogodził się z tym, a Julianowi niespecjalnie to przeszkadzało, dopóki rozmawiali jak równy z równym.
     Antonio przekręcił klucz w drzwiach i wpuścił niechętnie gości. Nie wyglądał na zaskoczonego, wciąż nie przebrał się z codziennego stroju, tylko oczy miał podkrążone.
     Mieszkanie wampira było nijakie. Panowała tu przerażająca czystość oraz cisza, co nie pasowało do charakteru właściciela. Julian często się zastanawiał, dlaczego tak właśnie jest, lecz Antonio nie odpowiadał na pytania, strzegł się przed nimi jak przed drewnianymi kołkami oraz słońcem w południe, jakby ta wiedza zabijała.
     - Dawnośmy się nie widzieli, co, Elisabeth? - zapytał wampir, obnażając kły. Dziewczyna tylko obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem i stanęła w korytarzu, jakby obawiając się iść dalej. - Och, daj spokój, okażże odrobinę zrozumienia.
     - Nie, dopóki bawisz się ze swoimi ofiarami tam, gdzie przyjmujesz gości - odparła.
     - Zapomniałem, że Panna Idealna ma własną zabijalnię. Wybacz, ale nie każdego stać na taki luksus. - Wampir oparł się plecami o ścianę . - A więc, co sprowadza was w moje zakrwawione progi? Zwłaszcza ciebie, Elisabeth. Nie odwiedzasz Ash Dale bez powodu.
     - Krew płynąca w twoich żyłach, del Canto. - Wbiła w niego wzrok błękitnych oczu. - Krew Romili Charlotte Turtle, którą to śmiałeś ugryźć wczoraj podczas pracy.
     - Sama to zaproponowała. - Wzruszył ramionami, jakby nic się nie stało.
     - Dawaj rękę. - Wyciągnęła z kieszeni płaszcza strzykawkę i, nie czekając na pozwolenie, wbiła ją w nadgarstek chłopaka.
     Julian przyglądał się całej sytuacji. Wiedział, że ta dwójka zna się od dawien dawna, lecz nie przypuszczał, by Antonio pozwolił komukolwiek pobrać sobie krew. Scena, na którą patrzył, poniżała wampira, jednak ten nie mógł nic zrobić - sparaliżował go wzrok dziewczyny. Nawet jego klatka piersiowa się nie unosiła, a Antonio uwielbiał czuć tlen w płucach i oddychał przez cały czas. Julian odwrócił głowę, widząc przymrużone oczy przyjaciela oraz usta Lisy przy jego szyi.
      Czyżby picie krwi przez innego wampira była... Bolesne? A może wręcz przeciwnie - dawało przyjemność? Nie znał zbyt wielu nieprawdziwych tej rasy, nigdy nie widział odbierania tej zniszczonej przez wampirzy jad, ciemnoczerwonej cieczy. Nie interesował się również wampiryzmem, nie obchodziło go, jak to się dzieje, iż dostają moc i nieśmiertelność przez krew oraz jad. Każdy głupi wiedział, że bez krwi wampir się starzeje.
     - Dziękuję - wyszeptała Lisa, ale Julian doskonale słyszał słowa. Gdy spojrzał na dziewczynę, usta miała szkarłatne. - Możemy już wracać, Jul - dodała, uśmiechając się i pokazując ostro zakończone kły.
     Blondyn zerknął na oszołomionego przyjaciela. Na jego szyi dostrzegł dwie ranki. Nie mógł uwierzyć w to, że Lisa ugryzła Antonia, wybiegało to poza plan.
     - Julian...? - Czarnowłosa ściągnęła brwi.
     Zmiennokształtny wybiegł z domu. Przybrał postać lisa. Pamiętał, że jako dziecko okropnie bał się przemiany, ukrywał się, kiedy kazano mu wyruszyć z siostrą na patrol. Nienawidził rudego futra, puszystego ogona, uszu i wyostrzonych zmysłów. Teraz jednak bycie zwierzęciem koiło wszelkie lęki i niepokój, pozwalało uspokoić serce. Julian nie wyobrażał sobie życia bez drugiej części; bez lisa tkwiącego wewnątrz serca.
     Pomknął w kierunku Wschodniego Lasu, gdzie nikt go nigdy nie szukał, gdzie ptaki śpiewały arie, a zwierzęta witały go jak równego sobie.

***

     Salę wypełniały szepty nieprawdziwych. Na podeście klęczała drobna blondynka w białej, skromnej tunice. Oczy Rady były skierowane właśnie na nią, lecz dziewczyna patrzyła w ziemię, na swoje posiniaczone uda. Jakieś kilka metrów dalej, z niespokojnym wyrazem twarzy, stał Valentine w typowym, szlacheckim stroju.
     - Christine - odezwał się gruby, nieznoszący sprzeciwu, męski głos. Blondynka wstała i nagle w sali zapanowała cisza. - Za omamienie czarownika oraz wykorzystanie go do własnych celów zostajesz skazana na śmierć.
     - Nie! - Valentine wyrwał się do przodu, ale było już za późno: z ciała dziewczyny trysnęła krew. Postać upadła, a czerwona ciecz zabarwiła jej włosy na pomarańczowo. - Christine. - Young objął ją i przytulił do piersi. Oczy rozbłysły mu złotem, próbował ożywić ją magią, próbował przywrócić kolor na policzki. Bez skutku.
     Przeszłam między wychodzącymi już ludźmi, aż znalazłam się za chłopakiem. Zapach krwi z początku mnie omamił, po chwili jednak mogłam spojrzeć na twarz młodej kobiety w rękach półdemona.
     Rude już teraz włosy okalały jasną, drobną twarz z niewielkim nosem i kilkoma piegami. Różowe usta układały się w uśmiech, co znaczyło, że taką minę zrobiła usłyszawszy wyrok. Odważna z niej była dziewczyna. Jedyne, co nie pasowało, to całokształt.
     - Christine... Christine, proszę... - Valentine płakał, a jego łzy mieszały się z krwią. - Śpij, śpij, śpij... I nim wstanie świt, wyrusz w nieznane... - zaśpiewał, odrzucając mokre kosmyki włosów.
     Ujrzałam swoją własną twarz spowitą szkarłatem oraz długą, teraz poranioną szyję, na której wisiał wisior w kształcie czaszki. Rubinowa czaszka.
     Wokół brzmiał dźwięk kołysanki śpiewanej przez Valentine’a.




Śpij, śpij, śpij...
Niech piasek na twych powiekach
Ukoi smutki, otrze łzy.
Nadszedł czas
Na spotkanie z nieznanym.

Śpij, śpij, śpij...
Marzenia senne niech cię wypełnią.
Zatrą obawy, pozostawią spokój.
Nadszedł czas
Na spotkanie z nieznanym.

Śpij, śpij, śpij...
Światło przegna ciemność.
Zapali świecę, ukoi ból.
Nadszedł czas
Na wyprawę w nieznane.

Śpij, śpij, śpij...
Łzy matczyne ochronią cię.
Zmienią kierunek wiatru, wodę ogrzeją.
Nadszedł czas
Na wyprawę w nieznane.

Śpij, śpij, śpij...
Nim słońce wstanie przeżyjesz przygodę.
Zatopisz statek, poślubisz księżniczkę.
Nadszedł czas
Na wyprawę w nieznane.

Śpij, śpij, śpij...
Podążaj za głosem serca.
On cię poprowadzi, bitwy z tobą wygra.
Nadszedł czas
Na wyprawę w nieznane.

Śpij, śpij, śpij...
I nim nastąpi świt
Wyrusz w nieznane.





7 komentarzy:

  1. Łał! Świetny rozdział... już miałam własne wnioski, a tu coś zupełnie innego! :)
    Pozdrawiam i życzę weny,
    ErisErinnes

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli jednak Lisia potrafi czymś zaskoczyć ^.^

      Usuń
    2. Hehe...
      Teraz już znam zarys zakończenie. ..
      Wszyscy żyją długo i szczęśliwie, nie licząc Romi Maxa Wampirów i Valencia...
      Tak bardzo oczywiste.

      Usuń
    3. No to Ci powiem, że się mylisz. Będzie co prawda szczęśliwe zakończenie, ale nie takie jak myślisz~

      Usuń
    4. Już się boję! Ale... ale... Valentine i Romi będą razem?! ONI MUSZĄ BYĆ RAZEM!!!

      Usuń
    5. Weź głęboki wdech xd Pożyjemy, zobaczymy~ Kto wie... Nawet ja nie jestem pewna, co się wydarzy xD

      Usuń
  2. Nie wiem dlaczego, ale dla mnie ten rozdział był smutny i wzruszający. Taki prawdziwy.
    Życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń