niedziela, 1 września 2013

Rozdział I.

                                              

                                Rozdział Pierwszy - Nocny spacer nie zawsze daje wytchnienie



   - Możemy oglądnąć film, zjeść popcorn... - Max wyliczał wspaniałe pomysły na randkę, zaginając swoje palce. W delikatnym, żółtym świetle ulicznej lampy wyglądał jak prawdziwy przystojniak z liceum.
   - Obejrzeć - poprawiłam go, wyżej zapinając niebieską kurtkę. Mimo ciepłego ubrania wciąż czułam przeszywające zimno. - Max, tyle razy ci to powtarzałam.
   - Wiem, wybacz. - Chłopak uśmiechnął się przepraszająco, lecz wziął mnie w objęcia. Od razu zrobiło mi się lepiej, w jego ramionach czułam się mała i bezpieczna.
   - Ach, chodzący słownik związał się z analfabetą - powiedziałam, wtulając się w niego.
   Staliśmy w piątkowy wieczór pod kawiarnią i planowaliśmy kolejne spotkanie. Oczywiście mój kochany Max chciał zostać w domu, obejrzeć film, zjeść popcorn i wepchać w siebie tyle pizzy, ile tylko zdoła bez wymiotowania. Zawsze zazdrościłam mu tej obojętności na otaczający świat, ale to cięższe, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Zawsze obchodziło mnie, co inni mówią na mój temat, choć w większości były to tylko plotki.
   - Romi, nie przesadzaj! - Max złożył delikatny pocałunek na moich ustach. - Przynajmniej jestem przystojny.
   - Świetnie! Nie dość, że analfabeta to jeszcze i narcyz! - Ze śmiechem uderzyłam go w ramię, lecz po chwili zatraciłam się w ruchu jego miękkich warg.
   Max nie był głupim osiłkiem z liceum, co to to nie. Cenił sobie inteligencję i, mimo że czasem źle odmieniał słowa, całkiem nieźle radził sobie z językami oraz matematyką. Zyskał także miano świetnego sportowca. Cóż, różnica dwóch lat może wydawać się ogromna, ale łączyło nas wiele spraw.
   - Muszę już wracać - wymruczałam, niechętnie się od niego odsuwając. - Carmen wlepi mi kolejną karę, jeśli nie wrócę przed jedenastą. - Westchnęłam, robiąc krok w tył. Mój trampek zaczepił się o kamień i omal nie upadłam, gdyby jakiś przechodzień mnie nie podtrzymał za ramię. - Przepraszam - wyjąkałam, czując się jak ostatnia idiotka. Od urodzenia miałam problem z koordynacją ruchów.
   - Uważaj następnym razem - mruknął wybawca moich nowych, obcisłych dżinsów. Za nic w świecie nie miałam ochoty wracać z brudną plamą na białych spodniach.
   - Może jednak cię odprowadzę? - zaproponował Max, zerkając na mnie z troską. Wywróciłam oczami.
   - Kochanie, znam drogę, a to tylko dwie ulice. - Musiałam się powstrzymać, aby nie parsknąć śmiechem. Posiadanie nadopiekuńczego chłopaka to niemały kłopot, choć może wydawać się inaczej. - Ty także dostaniesz szlaban, jeśli się nie pojawisz, a wtedy będę smutna.
   - Niech ci będzie. Ale zadzwoń od razu po przekroczeniu progu, w porządku? - Przytaknęłam skinieniem głowy, po czym cmoknęłam Max'a w policzek na pożegnanie. - Do jutra.
   - Do jutra - odpowiedziałam, odwracając się. Ruszyłam w stronę domu, chowając dłonie w kieszeniach.
   Cóż, ciągle zastanawiałam się nad tym, czy miejsce, w którym mieszkałam, zasługiwało na miano domu. Co prawda miałam dobre relacje ze swoimi opiekunami, lecz nigdy nie nazywałam ich „mamą” bądź „tatą” wśród towarzystwa. Tak, zgadza się. Pochodzę z domu dziecka i odkąd skończyłam dwa latka, mieszkam z Carmen oraz Philipem.
   Nikt nigdy nie widział mojej matki. Zostawiła mnie w lnianym, ręcznie plecionym koszyku wraz z kartką. Zapisano na niej imiona - Romilia Charlotte. I tak też ochrzczono mą osobę, gdy kończyłam trzy miesiące. Dzień moich urodzin to data, kiedy znaleziono koszyk u drzwi sierocińca. Czternasty lutego, walentynki. Uroczo, czyż nie?
   Ale wracając do Carmen i Philipa... Carmen to słodka, miła i kochana blondynka, która nie może mieć dzieci. Strasznie nad tym ubolewała, ale wtedy wpadła na pomysł, by zaadoptować dzieci. I w ten sposób w rodzinie Turtle'ów pojawiłam się ja oraz mój starszy „brat” Daniel. Romilia „Romi” Charlotte Turtle. To imię brzmi jak magia, gdy wypowiada się je na głos. Albo patrzy na nasze wspólne zdjęcia. Jestem tak bardzo podobna do Carmen, iż wydaje się, że to ona wydała mnie na świat. Te same niebieskie oczy, ten sam przyjacielski wyraz twarzy. Za to rude włosy jakbym odziedziczyła po Philipie! Tylko z jedną, małą różnicą - jego są proste, moje kręcone. Daniel także do nas pasuje: brązowe oczy „ojca” oraz jasne włosy „matki”. No i nie mamy przed sobą tajemnic. To jak bycie częścią prawdziwej rodziny.
   Tyle razy słyszałam o tym, iż nastolatkowie nie dogadują się ze swoimi „starymi”, jak to mawia dzisiejsza młodzież. Dla mnie zawsze był to temat obcy, ponieważ tego nie przeżywałam. Carmen sama wyjawiła mi prawdę o tym, iż zaadoptowała mnie, gdy skończyłam dwa latka. Danielowi także. Nie musieliśmy się kłócić, szarpać czy rwać: często rozmawialiśmy, dzięki czemu wychodziliśmy na prostą bez długotrwałych „fochów”.
   Dobrze mi było z Carmen oraz Philipem, lecz nigdy nie mogłam przed samą sobą nazwać to miejsce domem. W głębi serca zawsze czułam, iż gdzieś w świecie, może tysiące kilometrów ode mnie, a może zaledwie kilkaset metrów, żyje moja biologiczna matka i głowę zalewały mi myśli: jakby to było mieszkać z nią?
   Idąc, omal nie potknęłam się o rozwiązane sznurówki. Jeden z agletów prawego trampka już dawno odpadł, lecz i tak je kochałam. Prawdziwe przywiązanie do pary starych, zniszczonych butów. Nachyliłam się i zaczęłam wiązać. Najpierw supełek, potem pętelka, a następnie...
   A następnie znieruchomiałam, słysząc podniesiony, męski głos, dobiegający ze ślepej uliczki. Stały tam metalowe kosze na śmieci i śmierdziało zgnilizną nawet kilkadziesiąt metrów dalej.
   - Jesteś potworem! - Czyżby jakaś kłótnia małżeńska? Wiedziona ciekawością po zawiązaniu buta podeszłam pod ścianę jednego z szarych bloków i przywarłam do niej plecami, nie chcąc zdradzić swojej obecności. - Mieszańcem! Powinni cię spalić na stosie, utopić! Wracaj skąd przyszedłeś, demonie! - Jeśli nie myliła mnie pamięć, głos ten należał do Stephena Glass'a, musiałam więc znajdować się nie dalej, niż sześć domów wielorodzinnych od mojego.
   Chichot, który usłyszałam po chwili, zmroził mi krew w żyłach. Jeśli nieświadomie chciałam uciekać, teraz pragnęłam tylko pozostać niezauważoną przez psychopatę, wypowiadającego kolejne słowa.
   - Gdybym był demonem, dawno byś nie żył - oznajmił nieznajomy, zapewne plując, ponieważ słyszałam odgłos ocierania się o siebie warg. Taki efekt uzyskuje się tylko podczas plucia. - Albo modliłbyś się do swojego Boga. Wierzysz w niego, prawda?
   - Zostaniesz potępiony! - Głos pana Glass'a brzmiał tak płaczliwie, iż niemal widziałam łzy, spływające po jego nieogolonych policzkach. - Ty i wszyscy tobie podobni zginiecie w dniu sądu ostatecznego! - Wiedziałam, że Stephen to religijny człowiek: co niedzielę uczęszczał na popołudniową mszę, ale żeby pouczać kogoś w takiej chwili?! Na jego miejscu dawno bym zniknęła.
   - A ty teraz. I co, cieszysz się, że ujrzysz swego Stwórcę? - Och, byłam pewna, iż na twarzy domniemanego potwora widniał irytujący uśmieszek. Zacisnęłam dłonie w pięści. - Ostatnie życzenie?
   - Zostaw go! - Co we mnie wtedy wstąpiło? Pojęcia zielonego nie mam! Po prostu poczułam potrzebę postawienia się napastnikowi i uratowania życia niewinnemu człowiekowi. Czasem mawiano, iż roztrzepana i głupiutka ze mnie osóbka, ale tylko dla żartu. Teraz wyszło jednak na jaw, że mieli rację.
   Resztę pamiętam jak przez mgłę. Wyszłam zza ściany, wbijając wzrok w wysokiego bruneta, który stał, trzymając kawałek ostro zakończonej gałęzi. Dosłownie. Obcy trzymał w ręku patyk. Zastanawiałam się, czy może nie przeczytał zbyt wielu książek o wampirach. Prawdopodobnie wziął Stephena za krwiożerczą bestię, kiedy ten - odziany w szlafrok i fioletowe bambosze - wyszedł wyrzucić śmieci. A mówią, iż fantasy rozwija wyobraźnię! Chyba raczej żądzę mordu.
   Zaczęłam się zbliżać do obcego, jeszcze mocniej ściskając dłonie. Nie mogłam przyglądać się temu, jak szalony nastolatek krzywdzi starszego, miłego pana. Kostki mi zbielały, zmrużyłam oczy. A wtedy napastnik rozpłynął się w powietrzu. Zniknął, jakby był tylko halucynacją. Duchem.
   Pan Glass podciągnął się na łokciach, po czym wstał, wodząc przerażonym wzrokiem po kubłach na śmieci. Wyglądał na spokojnego, lecz jego oczy wszystko zdradzały. Mężczyzna podszedł do mnie i przyjrzał się mojej czerwonej od złości twarzy. Co miałam począć w takiej sytuacji? Zachować zimną krew, jakby to powiedziała Carmen.
   - W porządku, panie Glass? - spytałam z troską. Martwiłam się o staruszka. Nie pasował do tej mrocznej scenerii.
   - Jest w tobie coś, co go przeraża - rzekł Stephen, niemal nie poruszając ustami. - Wróci, ponieważ go zaciekawiłaś. Strzeż się.
   Po tych słowach odwróciłam się na pięcie i pognałam w stronę domu, całkiem ignorując ból wywołany torebką obijającą się o moje biodro.


9 komentarzy:

  1. Tak myślałam, że opowiadanie będzie o córce Ronnie i Lucasa (: Romi to bardzo łądne imię, rzeczywiście magiczne. Zastanawiam się, czemu rodzice oddali ją do domu dziecka? Ale dobrze, że znalazła zastępczą rodzinę. Max jest kochany, tak się troszczy o Romi. A dwa lata różnicy to znowu nie tak wiele :P Przypuszczam, że szykuje się tu trójkącik Max/Ronnie/brunet z zaułka. Lubię trójkąty! Scena z zaułka trochę mi się skojarzyła z pierwszym spotkaniem Clary i Jace'a :D
    Zapowiada się bardzo ciekawie, czekam na ciąg dalszy!
    Weny! :*

    PS. Widzę, że zmieniłaś szablon! Cudny, choć na razie nie wiem, co w nim robi lis xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, mogę Ci tylko powiedzieć, że grubo się mylisz! W czym? Tego Ci, kochanie, nie zdradzę. Ach, Clace... Tak, można powiedzieć, że się na tym odrobinkę wzorowałam ^.^''
      Zmieniłam szablon, ponieważ ten bardziej pasuje do atmosfery opowiadania.

      Usuń
  2. awww... Świetne rozdział <3 Z niecierpliwością czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaciekawił mnie opis opowiadania i postanowiłam je przeczytać. I chyba będę dalej tu zaglądać, bo się wciągnęłam ^^. Masz fajny styl, nie zawsz jest całkiem płynnie, ale i tak lepiej niż we wszystkim co sama napisałam. Jest to też trochę inne niż powieści, do których przywykłam - jestem fanką typowego fantasy, ogień, miecz i tak dalej - ale to jest akurat na plus. Dzięki temu twój blog będzie dla mnie też taki... orzeźwiający. Dobrze jest czasem przeczytać coś innego niż zwykle. Pozdrawiam i weny życzę.

    kaluzaopowiada.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. super, polecisz mojego bloga na swoim link:
    http://zaczarowana-grafika.blogspot.com/
    Bardzo mi na tym zależy, chciałabym się wybić liczę na twoją pomoc

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj! Dziś trafiłam na Twojego bloga poprzez link na facebookowej stronie. Zaczęłam czytać, ale musiałam przerwać i wróciłam dopiero po Twoim komentarzu na moim blogu. Cóż tu mogę powiedzieć...
    Podoba mi się Twój blog i styl pisania. Mam tylko jedną uwagę - Stwórca pisze się z dużej litery. Nawet jeżeli nie wierzysz w Boga to powinnaś tak pisać każdy przydomek Go określający między innymi jako szacunek dla innej religii...
    To chyba tyle z mojej strony... Za moment dodam Twojego bloga do obserwowanych i muszę szczerze przyznać, że czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam i życzę weny, T. C. O.

    OdpowiedzUsuń
  6. Śliczny szablon! *__________*

    Właściwie mogę powiedzieć tylko jedno: Jest świeeeeeeeeeeeeetnie. :)
    + robi się coraz ciekawiej... Nie mogę powiedzieć, że już tu nie zajrzę, bo to byłoby wielkie kłamstwo. Będę sprawdzać czy jest coś nowego ^^
    A, i muszę podpisać się pod słowami T.C.O. jeśli chodzi o Stwórcę.

    Pozdrawiam i życzę weny,
    Mystery :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Ogólnie dziękuję za wskazanie błędu! Kiedy pisałam, po prostu tego nie zauważyłam, wybaczcie. Gdy tylko będę miała dostęp do komputera, szybciutko go poprawię. Dziękuję także za pochlebne opinie, mam nadzieję, że Was nie zawiodę.

    OdpowiedzUsuń
  8. Śliczne opowiadanie. Takie inne od tych wszystkich typowych fantasy, które czytałam. Błędów jakichś strasznych nie zauważyłam, ale ja czytam szybko, tak więc mogło mi coś umknąć.

    "Czternasty luty, walentynki." - Czternasty lutego (marca, kwietnia etc.). O, tyle znalazłam.

    No proszę, pierwszy rozdział, a już się zaczynają dziać dziwne rzeczy. Ciekawe, co będzie, jak się akcja rozwinie. :D

    Cieszę się, że tworzysz ciekawych, zindywidualizowanych bohaterów, bo to się rzadko zdarza. Zazwyczaj jest tylko mama, która gotuje śniadanko i się troszczy, tata, który czyta gazetę przy stole, irytujący brat i chłopak, który... no, jest chłopakiem. Cóż, czekam na ciąg dalszy i zapraszam do siebie. http://narro-nis.blogspot.com (bardzo zależy mi na konstruktywnej krytyce, ale jak nie będziesz miała czasu/weny/ochoty, to i tak nie porzucę Twojego opowiadania, nie martw się :))

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń