niedziela, 6 kwietnia 2014

Rozdział XIX

Rozdział Dziewiętnasty - Egzekucja. 


    Minął miesiąc odkąd obudziłam się w szpitalu. Czarnowłosą dziewczynę, wampirzycę o imieniu Elisabeth, co zdradził mi Nick, widziałam kilka razy. Najwyraźniej zakolegowała się z Danielem. W głowie miałam niejasną wizję czegoś, co dotyczyło mojego brata. Powinnam o czymś pamiętać, lecz mózg za nic nie chciał przywoływać wspomnieć tamtych dwóch dni.
    Właśnie. Spędziłam w domku w lesie tylko dwa dni. Myślałam, że minął co najmniej miesiąc. Wszystko z tamtego okresu wydawało się rozmazane. Jak świeżo nałożona farba - wystarczy przejechać i niszczy się pracę malarza. Ciekawiło mnie, czy mózg sam wybiera o czym pamięta, a o czym zapomina. Szkoda, że nie mogłam go o to zapytać.
      Pogodziłam w tym czasie Nicka i Juliana. Ci dwaj tworzyli naprawdę dobraną parę. I choć Antonio wiele razy nagabywał mnie za tę decyzję, to się polubiliśmy. Poza tym Briget zatrzymała się na stałe w Ash Dale. Postanowiła mieć na oku tak rozbrykanego dzieciaka jak mnie. Ruth wyjechała na tydzień do Berlina, skąd przywiozła niemieckie smakołyki oraz ubrania. Ta dziewczyna naprawdę była świetna. Nie sądziłam, iż nasze relacje staną się tak przyjazne.
    Tego dnia odbywał się sąd. Ubrana nienagannie w długą, czarną suknię szłam przez korytarz do wielkiej, okrągłej sali na końcu. Widziałam ją dwa razy w ciągu ostatniego tygodnia. Ogromne okna wiecznie zakryte ciemnymi zasłonami, żyrandole na świece, krzesła wyściełane aksamitem oraz podium. To samo miejsce, w którym zabito Christine.
    Nie widziałam się z Valentine'em ani razu. Unikał mnie, odmawiał, kiedy składałam propozycję spotkania. Czyżby już nie chciał mieć ze mną nic wspólnego? Pewnie myślał, że pozbawię go życia. Kiedy nieprawdziwy zrobi krzywdę, fizyczną lub psychiczną, prawdziwemu, ofiara może wybrać karę. Nieważne jak bardzo będzie bolesna, muszą ją wykonać. Z tego co opowiadał Nick, zdarzały się przypadki rozcinania na kawałki, obcinanie głów, pozbawianie oczu i języków. Kiedy nieprawdziwi dopuszczają się jakiegoś niegodziwego czynu, jest on zwykle bardzo bolesny dla ofiary.
    Weszłam do sali i dotknęłam rubinowej czaszki, którą nosiłam na łańcuszku z czarnymi turmalinami. Rubin, mający wywołać miłość i namiętność, nie reagował ani trochę. Chciałam oddać go Valentine'owi, by mieć spokój i czyste sumienie.
    W środku kilkanaście osób podniosło głowy, gdy drzwi otworzyły się z jękiem tak przeraźliwym, iż towarzysząca mi Briget zatkała uszy. Nie były ruszane od ponad stu lat, nie dziwił mnie więc ich głośny sprzeciw. One również wolały załatwić sprawę pokojowo. Niestety, prawo to prawo.
      Na podeście zostały ustawione cztery krzesła. Reszta zaproszonych miała stać. Uważałam, że to okrutne - było tu tyle miejsca, iż spokojnie zmieściłoby się kilka krzeseł. W całej tej egzekucji nie brało udziału zbyt wiele osób. Nazywano ich świadkami i po prostu przybywali, aby pilnować. Znali się na obrzędach, wiedzieli, jak powinno się je przeprowadzać i w razie potrzeby reagowali.
    Zostawiając Briget wśród tłumu, posunęłam do jednego z krzeseł. Byłam dziś kimś w rodzaju gościa honorowego, który ma zapewnione najlepsze miejsce. Szkoda tylko, że od drewna (chyba cisowego) biło tak przeraźliwe zimno. Nie pomogły ani fałdy sukni, ani wyściełane oparcie. Ścisnęłam dłonie i patrzyłam jak z upływem każdej sekundy kostki stają się coraz bardziej białe. Każdy inaczej odreagowuje stres.
     Minęły trzy minuty zdające się wiecznością i do środka weszli członkowie Rady oraz Valentine. Wyglądał jak Christine w dniu swojej śmierci, choć wyraz jego twarzy nie wyrażał szczęścia ani entuzjazmu z faktu, iż stanął przed sądem nieprawdziwych. Nasze, ludzkie, są chyba dla nich zbyt łaskawe.
    Rada zajęła wolne miejsca, wyglądając złowrogo i chłodno. Przydałby mi się koc z termosem, pomyślałam, zerkając na kobietę po mojej prawej. Patrzyła na Valentine'a, jakby co najmniej zabił własną matkę, a potem udawał, że wyjechała na wakacje. On tylko chciał być kochany...
      Chłopak wyglądał jak siedem nieszczęść. Cienie pod oczami, suche usta i nieobecne spojrzenie wiodące po twarzach innych. Doszukiwał się w nich sprzymierzeńca, lecz oni nie przybyli tu, by go wspierać, czego teraz najbardziej potrzebował. Przybyli, aby wysłuchać oskarżenia oraz obejrzeć egzekucję.
      Zapadła cisza i każdy oddech był jak uderzenie w gong. Nieprawdziwi nie musieli jednak oddychać, co w takich sytuacjach okazywało się naprawdę przydatne. Ich płuca nie potrzebowały tlenu - zdradziła mi to Briget. Wiele opowiedziała mi o świece nieprawdziwych, jednak nadal nie potrafiłam zrozumieć ich twardego prawa.
    Mężczyzna w złocie odchrząknął, po czym powstał. Ostry zarys szczęki, ściągnięte usta i oczy o lodowatym odcieniu szarości. Kiedy się odezwał, włoski na karku stanęły mi dęba.
      - Zebraliśmy się dzisiaj, aby odprawić egzekucję Nicodemusa Vincentego Eduarda Young'a. Dopuścił się on czynu niegodziwego, porwał i trzymał w zamknięciu Romilię Charlotte Turtle, prawdziwą, która niedawno wprowadziła się do Ash Dale. Oskarżony od dnia złapania nie odezwał się ni słowem, aby potwierdzić albo obalić nasze wnioski. Czy dzisiaj, przed Wielką Radą Nieprawdziwych, chcę coś powiedzieć w swojej obronie?
     Valentine przejechał wzrokiem po siedzących, zatrzymując swoje złote oczy na mnie. Dostrzegłam w nich troskę, żal, miłość.
      - Przepraszam - odezwał się chrapliwym głosem, słychać było, że nie mówił kilkanaście dni. - I choć nie proszę o wybaczenie, to chciałbym, byś wiedziała, iż nawet jeśli nie jesteś Christine, uczucia nie przepadną i nie wymaże ich wyrok. - Zamknął oczy i zwrócił je ku przewodniczącemu. - To wszystko, dziękuję.
      - Proszę. Przedłużając spotkanie, narażamy się na niepokój ze strony innych nieprawdziwych. Romilio, wedle naszego prawa sprzed tysiąca lat to prawdziwi wymierzają karę oprawcom. - Uśmiechnął się. Uśmiechać się w takiej chwili? To przerażające, gdzie podziały się uczucia? - Czy możesz powiedzieć, jak mamy ukarać Young'a?
    Przełknęłam ślinę i podniosłam się. Odetchnęłam tak głęboko, jak tylko się dało. Musiałam nabrać odwagi. Nie nadawałam się do publicznych wystąpień. Nie chciałam jednak przedłużać i jeszcze bardziej zaciekawiać obserwatorów.
       - Odebrać nieśmiertelność.
     Na twarzach zgromadzonych malował się szok, tylko nieliczni jakby przeczuwali delikatny wyrok. Bo czym jest nieśmiertelność w porównaniu z życiem, oczami czy jakąkolwiek inną częścią ciała? Nawet odebranie magii byłoby przyjęte przez nich lepiej.
    - Twoje słowa są dla nas święte, panno Turtle - rzekła kobieta, która na samym początku mnie przerażała. Zadzwoniła srebrnym dzwoneczkiem.
     Przez otwarte okno wskoczyła spowita w czerń postać. Długie włosy, zamknięte oczy i czarna suknia. Kat. A katem okazała się ta sama dziewczyna, którą widziałam w szpitalu. Elisabeth. Wampirzyca Elisabeth, jedna z najmłodszych, ale najbardziej szanowanych nieprawdziwych. Zwłaszcza wśród wampirów.
      Dziewczyna wzięła od kobiety dzwonek, a ten zmienił się w srebrny, długi miecz. Ostrze błyszczało diamentowym połyskiem, a rękojeść wysadzana rubinami idealnie pasowała do dłoni ciemnowłosej. Wyglądało to tak, jakby od zawsze nosiła go przy sobie, jakby wykuto go specjalnie dla niej.
    Wampirzyca zbliżyła się do Valentine i poruszyła ustami, przekazując mu niemą wiadomość. Była negatywna i zła. Czy mieczem odbiera się nieśmiertelność? Myślałam, że po prostu rzucą jakieś zaklęcie cz urok, nie spodziewałam się najprawdziwszego, śmiercionośnego ostrza, które z łatwością pocięłoby szkło na równe wzorki, gdyby wykonawca się postarał.
      - Valentine'ie, pożegnaj się z wiecznym życiem - powiedziała i uniosła miecz.
    Najpierw rozcięła liny, a potem zaczęła uderzać i ciąć tak szybko, że ledwie dostrzegałam ostrze. Rozdzierający krzyk złotowłosego czarownika przerwał ciszę. Elisabeth cięła i cięła, mimo to nie poleciała ani jedna kropla krwi.
      - Nie, proszę! Nie! - Valentine zdzierał gardło, opierając dłonie o podłogę. Głowę miał zwróconą w dół i wyglądał, jakby płakał, jakby chciał ukryć łzy przed wszystkimi. Czy to było aż tak bolesne? Czy aż tak wiele znaczyła dla niego nieśmiertelność?
    Uśmiech nie schodził z twarzy Elisabeth. Najwyraźniej cieszyła ją zaistniała sytuacja, tylko czekała na to, aby wyżyć się. Uderzała z taką pasją, jakby zależało to od jej życia, szczęścia, przyszłości. Tymczasem chodziło tylko o jednego nieprawdziwego, który cierpiał, bo zabierano mu coś cennego.
    Chciałam to zatrzymać, ale nie wiedziałam, jak zareagowałaby na to reszta. Poza tym wyrok już zapadł i teraz mogłam tylko czekać. Czekać na koniec krzyków brata mojego przyjaciela. Zamknęłam więc oczy i oddychałam nosem, próbując wyczuć zapach krwi. Po takim ostrzu, tylu zadanych ciosach...
    A jednak żaden zapach nie dobiegł moich nozdrzy. Po jakimś czasie ustał również przeraźliwy głos Valentine'a. Powoli podniosłam powieki. Ubranie chłopca było w fatalnym stanie, strzępach, podobnie trzymające węzy, sam czarownik nie był jednak ranny, co zdziwiło mi na tyle, że ściągnęłam brwi. Poza tym jego ubranie lepiło się od potu do ciała. Cierpiał, musiał naprawdę cierpieć. Czy aby na pewno podjęłam dobrą decyzję?
      - Valentine'ie, Romilia ci wybaczyła. Darowała życie, odejdź więc i od tej pory bądź śmiertelnym.
   Złotooki wyprostował się i skłonił przede mną, a następnie powoli wymaszerował z sali. Przed zamknięciem drzwi usłyszałam radosny głos Nicka, który rzucił się zapewne na pomoc bratu. On naprawdę go kochał, wcale mu się nie dziwiłam. Chociaż Daniel nie był spokrewniony ze mną biologicznie, uważałam go za członka rodziny i bez niego czułam się niekompletna. Cóż z tego, że rozum podpowiadał, bym sobie o czymś przypomniała? To nic, on zawsze płatał mi figle.
    - Zebranie uważam za zakończone - oznajmiła kobieta i odebrała od wampirzego kata diamentowy miecz, który zmienił się ponownie w dzwonek.
    Zebrani poczęli opuszczać salę, również i ja podążyłam za nimi. Rzuciłam jeszcze na ostatnie spojrzenie na Elisabeth. Coś mi mówiło, że jeszcze kiedyś się spotkamy, a wtedy dowiem się, o czym zapomniałam. Dziewczyna nie uśmiechała się. Po prostu ugięła kolana u podskoczyła, wydostając się na zewnątrz oknem, jakby w budynku nie było żadnych drzwi.
    Szłam powoli, zastanawiając się, co teraz będzie. Mogłam wyjechać i nie pamiętać, ale czy nikt nie uznałby tego za tchórzostwo? Ucieczka, takie słowo usłyszałabym na ulicy od nieprawdziwych. Nie bałam się, poza tym znalazłam przyjaciół, musiałam zostać. Na zawsze, do końca.
    - Romi, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - zapytał Max, splątując nasze dłonie. Przeniosłam wzrok z podłogi na jego roześmianą, ale cierpliwą twarz. - Że też potrafisz wyłączyć się w każdej chwili!
    - Nudzisz, stary, to dlatego. - Briget poklepał go po plecach jak za dawnych lat.
   - Cicho siedź. - Wystawił język w jej stronę, a potem znów zwrócił się do mnie. - Pytałem, czy masz ochotę na lody.
    - Na lody? Zawsze!
   - Ooo, czyżbym usłyszał słowo „lody”? - Julian pojawił się znikąd, trzymając za rękę nieco onieśmielonego Nicka. - Czy możemy się wprosić?
    - Jasne, im nas więcej, tym weselej!
      Max zaprzyjaźnił się z chłopakami. Z początku był sceptycznie nastawiony na tę znajomość, ale po kilku wspólnych wieczorach przekonał się o wspaniałości tych obu zmiennokształtnych. Briget zresztą też.
    - To jak, idziemy? - Nie wiadomo skąd wyłoniła się Ruth i obejmując Briget ramieniem, uśmiechnęła się do całego zgromadzenia.
    Moi przyjaciele są wspaniali. 



I tak oto dobiegliśmy do końca historii. Kto się cieszy? Ja bardzo, bo choć został jeszcze epilog, to ogólny zarys Normalnej został zakończony. Jak teraz patrzę na to, co się działo... Czy Wy pisaliście prawdę? Naprawdę Wam się to podobało? Jeju. 
W ciągu tygodnia powinien pojawić się epilog, czekajcie więc, jeśli chcecie. 
Poza tym za jakiś miesiąc (dajmy odpocząć blogowi xd) pojawi się prolog do "Niebanalnej historii", której zwiastun znajduje się w zakładce "Zwiastuny", serdecznie zapraszam do zapoznania się z treścią. Jeśli komuś się spodoba, będzie mi niezmiernie miło.
Hm, hm, hm.
Ach, zapomniałabym dodać! Prawdopodobnie po całkowitym zakończeniu Normalnej, ale jeszcze przed NbH (taki skrót), pojawi się one-shot o Nilianie, czyli Nicku i Julianie (nazwa parringu taka dziwna xD). 
A narazie się żegnam, papa~   

15 komentarzy:

  1. Rozdział świetny jak zawsze :) Nie mogę się doczekać cob bedzie dalej z Valentinem Ruth no i wszystkimi. Czekam na kolejny rozdział :))

    OdpowiedzUsuń
  2. NIE! JA NA TO NIE POZWALAM! Jak czytam twoją wiadomość pod rozdziałem zaczynam płakać! Do tego piosenka Ryanna! O BOGOWIE! Czemu wszystko odchodzi? :C < zapłakana dziewczyna czuje uczucie gdy dochodzi do końca dobrej serii i okazuje się, że nie ma dalszych części!> To jest świetne :C
    Weny! , wierna fanka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie płacz, bo w Ash Dale robią tylko chusteczki o zapachu mięty ;c Jeszcze spotkasz się z bohaterami, o ile będziesz czytać Niebanalną Historię, bo choć jego akcja dziać się będzie nieco później, to większość mieszkańców się nie starzeje ^.^

      Usuń
    2. Dzięki! pocieszyłaś mnie! :)

      Usuń
  3. Dopiero wczoraj zaczęłam czytać twoje opowiadanie - przeczytałam je dosłowanie na jednym wdechu :D
    Rozdział świetny, zresztą jak każdy XD
    Uwielbiam twój styl, czytając dosłownie wyobrażałam sobie, że tam jestem. Byłam bardzo zdziwiona tym, że Nick i Jul są parą,, ale potem bardzo ich polubiłam. Troche tak przykro, że ta historia już się skończyła :( haha :D
    No dobra, żeby nie przedłużać: z niecierpliwością czekam na epilog i NbH ( i jeszcze pytanie czy NbH będzie na osobnym blogu czy na tym? )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. NbH będzie publikowane na tym blogu, ponieważ jestem zbyt leniwa, żeby zajmować się kolejnym... ^^" No i niezwykle się cieszę, że ktoś po tak długim czasie od publikacji prologu zechciał wczytać się w historię Normalnej. Dla mnie, autora, to naprawdę miłe <3

      Usuń
    2. Nie ma co się dziwić, twojego bloga poleciła mi kuzynka i od prologu nie mogłam przestać czytać, zadając sobie pytanie "co będzie dalej?!"

      Usuń
    3. Czyli jednak nie jest tak źle, ha! :3
      Osobiście nie uważam Normalnej za wielkie dzieło sztuki, miało być to opowiadanie do popołudniowej herbatki i chyba spełniło swoje zadanie ;w;

      Usuń
  4. Kvetha Fricaya!

    Nikt nie ginie, Nillian forever, Ruth ma podróbe nutelli z Berlina...
    W twojej historyji zauważyłem kilka błędów. Największy to ten że język angielski różni się od polskiego, więc nie odmieniają czasowników tak jak my, według osoby. To było wtedy gdy porywano Romi, ale widzę że gdybyś to poprawiała to dalej byłoby insczej...
    Weny i miłych wakacji od publikowania!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiłam, że zakończenie będzie szczęśliwe? Chciałam na początku zabić Romi, ale... Nie miałam serca ;-;
      Co, co, co. Błędy. Gdzie? Pokaż ;-;

      Usuń
    2. Chodziló o to że Romi poznała że Daniel nie jest Danielem, bo użył żeńskiej formy osobowej. Wywołało w niej to zmieszanie, i poznał że to wszystko to zasadzka. Teraz to chyba wydało jej się podejrzane, lecz o tym teraz niepamięta, czy jakoś tak. Grunt w tym że Amerykańce mają inną gramatykę.

      Usuń
    3. Ach, w tym rzecz. Cóż, teraz jak na to patrzę, to jednak nie ma to sensu. Ale tak to jest jak się przez całe życie pisało o Francji albo Rosji (i to w języku polskim xd) a teraz przerzuciło się na nowy kraj ;-; Teraz już tego nie zmienię :c Postaram się jednak pamiętać. Muszę Ci pogratulować spostrzegawczości~

      Usuń
  5. Hey! Zostałaś nominowana do Liebster Award !
    Więcej informacji na http://between-the-immortality-and-destiny.blogspot.de/ w zakładce nominacje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, cholerne nominacje ;-; Miałam dwie, ale jedną zignorowałam. To denerwujące, bo zaburza rytm dodawania postów, a nie chcę robić dodatkowej strony. Tę też pewnie oleję.

      Usuń